czwartek, 8 lipca 2010

Been a while

Lately I was deliberately not writing a word. I was focused on my CFI license. I have finished my flying part of training and was almost ready to receive a sign-up from Ken. The very last thing left was progress-check-ride with Chris. In my imagination this guy was like a gate-keeper to my license :) If I can pass his requirement I can pass everything. It was pretty slow to set all appointments due to his full time job not related to aviation. It took us 4 days to meet just for theoretical quizzing...I was prepared quite good, but he'd found some gaps in my knowledge (which I appreciate) and had a chance to revise all the part 61. It wasn't like totally blank page in my memory but it was not enough to pass in front of FAA inspector... So he gave me some clues how to study, what to study and so on. Actually on the next day I knew everything I had to know, than we had the FLIGHT!

I knew that my flying is good, but didn't know how it will go with instructing part of flying which is the hardest one... As I mentioned it few post earlier it's quite tough to talk myself through maneuvers and making them perfect. Aviation is all about having a lot of RAM memory. Each step is really easy and it's not a big deal to do it, but when you have to pay attention to altitude, attitude, speed, check-list, talking with tower, correction for the wind, and explanation how flaps affect your aerodynamic flow makes it harder than just flying straight and forward.

So I made my first mistake on the engine failure...ahhh I was few seconds too late and not in charge enough to please Chris. Instead taking correct course of action I was contemplating what's going on with the airplane...That was my first major mistake, which in a matter of fact destroyed my confidence...Before that I was doing good. My flying/explaining ratio was on the high level, and after engine failure I was focusing too much on being scrupulous and not on explaining how to fly and what to do. That messed my remaining chances to "pass" this test. It was pretty bumpy on the approach. I had to use a bit of crab and more power than usual. First approach was going smooth and half mile from the touchdown zone the wind pinned me down so much that form perfect flight path I finished way below I wanted to be. Reaction was simple: Go-Around! Full power, carburetor off, flaps up, while flaps were retracted I gained positive rate of climb so could retract gear. My next approach was much better. I decided not use full flaps. Just second notch was enough, a little extra speed in case of gusting. Landed perfectly, later I had single engine landing. He cut my right engine so I had to pre-plan my traffic pattern. I had to make left loop to gain more space for 20degree bank and not as usual 30degree. I planned it pretty well. Dropped gear in the point where I was sure I'll make the runway (abeam numbers), on base I applied first notch of flaps. On short final second notch of flaps when I was completely sure that I have runway short. Landing was nice, not the best but ok. That was a full stop, taxied using "E" Taxiway and stopped just behind RWY/TWY line to go through "after landing check-list".

As I told you, I was focused too much on being perfect on the controls that there was not enough RAM memory for explaining.

The other day I had another flight with Trevor. It went waaay much better. I'll write about it tomorrow.

btw. Today I just realized that the Flight International Academy where I'm flying is going to be one of the biggest schools in the state! :p pretty fun :) It will be Part 141 accredited which basically means that US war veterans can be trained over here and can be sponsored by government  :) So it will be very busy :) And the same is with the approach to the student. I had Ken as an instructor. He is the best instructor I had. His lesson plans, whole course syllabus, and preparation was awesome. Much better than Herb. He was following good working pattern. Take as example progress check flights with other instructors. It gave me A LOT to fly with Chris. I could find my weak points and make sure they are covered for next flight.

Here's the link to the website: www.flightinternationalacademy.com go and check it out.

cheers fellow pilots :)

p.s. please excuse me my mistakes but this is first post in English but I want to continue it for my own benefit :)

sobota, 26 czerwca 2010

Spin endorsement

Dzisiaj miałem przyjemność polecieć z Nick'iem. Fajny instruktor. Latał dla wojska a teraz jest instruktorem, ma jakieś 35 lat. Wsiedliśmy do Cessny 172 z 1968 roku z tailnumber N35323 :p (jeszcze raz sorry za pisanie niektórych słów tylko po ang, ale jak piszę szybko to nie chce mi się zastanawiać nad nomenklaturą polską... po prostu piszę tak jak obecnie mam w głowie ). Szybkie bref przed lotem na temat tego co to jest korkociąg (spin) jak rozpoznać wszystkie fazy (1. stall 2. incipient phase 3. full developed phase 4. recovery phase) jak reagować na nie. Naszym planem było dosłownie "wymusić" korkociągi na nie korkociągowej cessnie. Ten samolot potrzebuje sporo pomocy do tego aby wejść w korek.Jak siedziałem w samolocie który jest tak mało skomplikowany w porównaniu z Duchess, czułem, że to będzie wspaniała zabawa i przyjemność z lotu. Dokołowaliśmy do Run-up place, tam zrobiliśmy test silnika. Wszystko działa poprawnie, iskrowniki nie odbiegają od normy. Następnie podkołowaliśmy pod pas. Zgłosiłem, że jesteśmy gotowi do startu. Niestety zapomniałem powiedzieć, że odlatujemy Westbound więc wieża zapytała jeszcze mnie o to. Nie wiem dlaczego ale czasami zapominam o tym, albo jak zbliżam się do lotniska, to zapominam powiedzieć z jaką pogodą przylatuję...

Zaczęliśmy kołować, Vr - rotacja, wzbijamy się dość ładnie do góry, chciałem już powiedzieć "positive rate of climb - gear up" ale ten model akurat miał stałe podwozie :p. Wzbijaliśmy się do 5000ft dość długo, gdy dotarliśmy Nick zgłosił do Boston Approach, że jesteśmy w pobliżu i będziemy robić rózne manewry w okolicy przez jakieś 45 minut. Zaczęliśmy od korkociągów




dość fajna zabawa. Lecisz spokojnie do góry ciągnąć wolant na maxa do siebie, i wymuszasz korkociąg poprzez wciśnięcie na maxa rudder pedal. Wtedy lot jest nieskoordynowany, skrzydła są przeciągnięte i następuje "przewalenie" się samolotu na jeden bok (zazwyczaj na lewo ze względu na P-factor od śmigła), wtedy jedno skrzydło które wędruje górą jest "mniej przeciągnięte" niż to na dole i zyskuje odrobinę siły nośnej, przez co wprowadza samolot w rotację. Wszsytko bardzo ładnie wygląda z kabiny, ładnie wiruje i tworzy swoistą spiralę z ziemi :). W sumie nawet nie ma zbyt dużych przeciążeń, bo manewr ten jest dość łagodny na tym samolocie i powolny, bo prędkość nie jest zbyt wielka do momentu recovery. Samolot praktycznie sam wychodzi z korka, wystarczy pogodzić sie z losem i puścić wszystkie stery, ale to jest charakterystyka Cessny 172 i chyba 152, z resztę lepiej postępować wg ścisłego planu. Throttle, rudder, stick, rudder, recovery. Czyli Throttle to idle, full deflection rudder to oposite site of rotation till stopping it, stick forward to break the stall, and gentle recovery by applying the back pressure on the stick. Dość łatwe i można to zapamietać w mgnieniu oka, ale jak wszystko wiruje i przewraca się, glowa pracuje odrobinę inaczej. Trochę wylatuje poprzez emocje zwiazane z korkiem, dlatego właśnie muszę mieć to szkolenie, aby zachować emocje podczas wykonywania przeciągnieć przez studentów. Można nawet pozwolić im wpaść w korek aby zobaczyli jak to jest, ale trzeba mieć nerwy aby nad wszystkim panować.

Później zrobiliśmy leaf stalls. TO nazwa którą stworzył Nick. Jest to power off stall i polega na tym, że podczas przeciągnięcia bez mocy, zamiast dodać max throttle to oddaje tylko wolant, przez co zyskuje odrobinę prędkości, ale zaraz znów podciąga nos bo boi się zniżać za bardzo i znów przeciąga i tak w kółko. Czasami nawet nie trzeba oddawać wolantu od siebie, wystarczy, że będzie skoordynowany lot i samolot zamiast w korek będzie opuszczał nos i po nabraniu prędkości znów szedł do góry.

X-controll stall to też fajna ale w praktyce przylotniskowej niebezpieczna zabawa. Jest to na maxa nie skoordynowany lot (prawy rudder na maxa, wolant skręcony w lewo i nos do góry) wtedy dość szybko przeciągamy samolot który wpada bezpośrednio w koras. Zazwyczaj dzieje się to na zakręcie base to final czyli na wysokości ok 600-700ft od ziemi :-/ więc dość nisko i nikt nie chce wpaść w korek na tej wysokości.

Lot był na prawdę wyborny i miałem mnóstwo zabawy. Dzisiaj jadę na ostatni lot z Kenem. w Poniedziałek mam próbny ustny z jednym z instruktorów których nie widziałem wcześniej, we wtorek próbny lot aby sprawdzić czy wszystko umiem i umawiamy mnie na examin w Portland, Maine. >>>> WOW lekki stres czuję, ale ponoć jak Ken mówi, że możesz polecieć na exam to znaczy, że zdasz go na 98%. Więc cieszę się, a nie wylatałem więcej z nim niż 13 godzin z 20 które powiedział, że pewnie trzeba będzie wylatać, więc zakładam, że jest dobrze. :)

pzdr

wtorek, 22 czerwca 2010

Pierwsze nauczanie

Dzisiaj taaaaak mi się nie chciało nigdzie lecieć, nie chciało mi się wstać z łóżka, nic mi się nie chciało!!! Nawet Rosina zaspała, więc pewnie coś z ciśnieniem :-/. Nie ma jednak przebacz, latać trzeba będzie nawet w gorszym samopoczuciu, poza tym obiecałem koleżance że przelecę ją samolotem :p Tak więc miałem podwójne zobowiązanie.

Dojechaliśmy na lotnisko, pogoda była dość ładna, kilka chmurek na horyzoncie. Sprawdziłem pogodę (METAR, TAF) dla swojego lotniska i okolicznych. KASH (Nashua) było ok, KBOS (Boston) też ok, KMHT (manchester) miało kilka chmurek na wysokości 3000ft, ale zakładając, że na całej reszcie nic nie ma to może będzie to zwykłe przekłamanie automatycznej stacji obserwacyjnej. Zdarza się coś takiego, jak w momencie badania wysokości chmur nad automatyczną stacją przelatuje jakaś samotna chmurka i daje niewymierne wskazania. Dlatego właśnie dzwoni się na 1-800-WX-BRIEF... tam miła Pani albo Pan interpretują i odczytują wszystkie dane jakie sam mogę odczytać, ale generalnie są po to aby się upewnić, że gdzieś nie popełniłem jakiegoś błędu. Oni powiedzieli, że wszędzie czysto poniżej 12.000ft, więc droga wolna na VFR na zachód od lotniska.

Chloe dostała instrukcje, że to nie będzie miły lot, że nie jest to rodzaj latania jaki doświadczy kiedykolwiek nie szkoląc się, albo nie będąc w prawdziwej sytuacji awaryjnej. Powiedziałem jej kilka razy wcześniej i dzisiaj, że to będzie jak roller-caster, tylko wysokości będą większe :) Na wszystko odpowiadała z entuzjazmem i cieszyła się, więc dałem jej worek na wypadek gdyby musiała zwymiotować, lepiej do specjalnego worka niż na mnie, albo siedzenie :)

Miałem od razu okazję potraktować ją jako kogoś kto nie ma zielonego pojęcia o lataniu (bo nie miała) i wytłumaczyć kilka podstawowych spraw. Generalnie ćwiczenie się w instruowaniu :) Czułem się trochę inaczej niż na samodzielnych lotach z instruktorem, bo wiedziałem, że ktoś jeszcze ocenia to co robię....choć bez wiedzy co powinna oceniać, ale jednak....Najpierw podałem wszystkie instrukcje w jaki sposób ma się zachować jak będzie potrzeba awaryjnie się ulotnić z samolotu, jak odpiąć pasy, gdzie są wyjścia awaryjne i takie tam.

Wzbiliśmy się w powietrze i nie zdążyliśmy dolecieć do wysokości 3000ft i wiedziałem, że  ktoś nawalił... Wysokość do jakiej zamierzałem się wzbijać to 5500ft, ale było z daleka widać, że chmury postanowiły znaleźć się właśnie na tej wysokości, albo odrobinę niżej...Musieliśmy znaleźć przerwę między nimi i wzlecieć ponad nie, na wysokość ok 6500ft. Wystarczyło, że utrzymujemy widoczność ziemi aby pozostać w VFR i aby wszystko było całkowicie legalnie.

Na tej wysokości zacząłem wszystkie swoje manewry, sam czułem, że szło mi wyjątkowo dobrze, tłumaczyłem wszystko jak robić, step by step. Manewry były takie same jak zawsze, ale najtrudniejsze tutaj jest to, że muszę wyprzedzać to co będę robił i ubierać to w dobre słowa, tak aby student zrozumiał i było to dość łatwe do ogarnięcia. Wbrew pozorom trudniej jest powiedzieć coś mega prosto i łatwo gdy się ma dużą wiedzę niż mi się wydawało. Po kilku podstawowych manewrach przyszła kolej na emergency descent... upewniłem się, że pasażerka jeszcze jest ciepła i żyje i po jej potwierdzeniu polecieliśmy w dół z prędkością 140kt (260km/h), wypuszczonym podwoziem, throttles to idle, pitch angle 60 stopni....:) piękny widok, super uczucie G-factor mniejszego niż 1 i ciągłe pracowanie nad przełykaniem śliny aby nie rozsadziło ucha :p... fajnie fajnie fajnie. to jest właśnie emergency descent :)

Gdy wracaliśmy do naszego lotniska, Ken (mój instruktor) powiedział, że on teraz będzie leciał, a ja mam go nauczyć jak lata się w kręgu nad lotniskowym :) WOW. Słowo jakim mogę to określić to OVERWHELMING!!! Ken grał głupiego, ale nie najgłupszego ucznia, robił wiele rzeczy jakich nie spodziewa się człowiek. Słucha dokłądnie tego co mówie, czyli jeśli ja zpomnę o carburetor heat to go nie włączy, więc moja uwaga musiała być podzielona na pilowanie tego czy nie leci za wysoko/nisko, jakie ma ustawienia samolotu, tłumaczenie mu jakie ustawienia powinny być, rozmowa z wieża, i jeszcze raz pilnowanie że wszystko jest w odpowiedniej kolejności.... Dużo tego. W pewnym momencie sam sobie wbiłem nóż w plecy, bo gdy wszystko było ok, ale nas tylko raz bujnęło na prostej (Final) powiedziałem: "pamiętaj aby używać rudder i ailerons" no więc on zaczął na pół mili od lotniska bujać całym samolotem....moja rekacja była spóźniona o jakieś 2 sec, gdzie chciałem jeszcze naprawić sytuację i powiedzieć aby nie tak mocno ich używał, ale decyzja jaką podjąłem było Go-Around. Najgorsze, właśnie w tym szkoleniu jest to, że ja wiem, że Ken wie więcej niż ja, więc powiedziałem "you should go around", na co on" "what?" 0_o....GO_AROUND!!! Tego ode mnie oczekiwał! Krzyknięcia i podjęcia decyzji bez wahania, nawet jeśli trzeba przejęcie sterów.

Następny krąg wyszedł mi za pomocą rąk Kena całkiem dobrze, jedynie po lądowaniu założyłem, że on wie jak używać hamulców.......:D
Dokołowalibyśmy do końca pasa gdyby nie to, że zwrócił mi na to uwagę i w miarę zaczęliśmy hamować...

Nie spodziwałem się takiego wypasionego przeżycia, jest tego dużo, ale instruktarz wnosi lotnictwo na zupełnie inny poziom, to jest niesamowite uczucie! Jest ciężko- myśli się za trzech (ucznia, siebie i ucznia), ale jest zajebiście! Wrażenie jest potężne, jest super extra i nie da się tego do niczego porównać.

Chloe powiedziała, że nie spodziewała się czegoś takiego, że bała się wysokości i wiedziała, że nie ma sie czego złapać na wypadek.......no właśnie na wypadek czego? Przyzwyczaiła się dopiero po 40 minutach lotu :p ale powiedziała, że nigdy czegoś takiego nie doświadczyła i było zajebiście (wicked cool). Mnie to nic nie kosztowało, więc cieszyłem się, że swoim zwykłym dniem nauki mogę dodać komuś adrenaliny...


NIedługo zrobię spin check-ride, x-control stalls i będę gotowy na wyprawę do Portland :) Sam w Twin Engine aircraft lecąc na swój examin :) :)

kolejny dobry lot




Dzisiaj wykonałem lot po dwóch dniach siedzenia na dupie i uczeniu się. To jest coś niesamowitego, ale siedząc na ziemi czuję, że jakoś marnuję się, może jest to jakiś pęd działania, ale gdy latam, gdy ćwiczę, gdy mózg pracuje na 200%, czuję że żyję! Właśnie wylądowałem po 1.4h lotu w którym pokazałem praktycznie wszystko co mogłem pokazać i uważam, że płynie we mnie prąd! To jest takie elektryzujące uczucie, że mam mega dużo energii, pomimo zmęczenia jestem na fali. Coś pięknego, do tego jeszcze włączyć sobie utworek który rozwala Twoje resztki ewentualnego złego samopoczucia.

Generalnie wyszło tak, że mam przed sobą może jeszcze z jeden do dwóch lotów i examin :D to jest dopiero uczucie... już niedługo moja wyprawa po licencje zakończy się pierwszą pracą.!! W końcu będę miał zwrot kosztów, w końcu nie będę musiał wydawać kasy na bycie current, w końcu będę mógł latać codziennie, czuć jak sie lata samolotem na maxa, a nie tylko mieć takie uczucie raz jak się jest na szczycie swojego treningu... zajebiście!!!

niedziela, 20 czerwca 2010

East Coast.

Przedwczoraj było tak gorąco, że postanowiłem po szkole pojechać od razu nad morze. Plusem New Hampshire jest to, że w zasięgu godziny jest morze, góry, lasy, jeziora, czyli taka mała Polska :D Wysłałem zaproszenia do każdej znanej mi osoby w USA czy chce ze mną pojechać. Większość miała coś do roboty, albo już gdzieś pojechali, na szczęście Chloe miała trochę czasu i pojechała ze mną. Nie dość że bez niej o wiele dłużej jechałbym samochodem, bo nie znam dokładnie miejsca gdzie najlepiej jest uderzyć, to jeszcze było wesoło. Jazda generalnie bardzo przyjemna, tutaj sporadycznie jest droga której w Polsce nie można byłoby nazwać autostradą. Cały czas dwu lub trzy pasmowa ulica, generalnie wygoda i prędkość, jednak nie wyobrażam sobie zgubić się. To jest to co w Polsce, że zawrócisz na następnym skrzyżowaniu albo skręcisz w następną uliczkę. Raz jechałem do jakiegoś sklepu i przegapiłem wyjazd z autostrady, następne miejsce gdzie mogłem zawrócić, było jakieś 6km dalej w innym stanie :p .

Samo wybrzeże takie średniawe. Nie ma wydm, trzeba płacić za parking (1$ za 40min) ulica przy plaży, zimna woda, za słona woda, bo to ocean a nie morze (przynajmniej tak mi się wydaje, że to jest powodem solniczki zamiast normalnej morskiej wody). Nie zmienia to faktu, że przyjemnie byłoby mieszkać sobie nad wodą. Przechodząc plażą zauważyłem, że było tam kilka domków położonych dosłownie 10m od wody, na prawdę sympatycznie.

Niewiele się tam opaliłem, bo była to godzina ok 17 więc słońce już raczej nie opalało. Natomiast przysmażyłem się wczoraj.... Nauka podczas opalania to najlepszy sposób na naukę i opalanie :) 90 minut w słońcu i głowa zamiast białej jest czerwona :p

Generalnie fajnie, bo poznaję tutaj dużo osób. Pozwala to jakoś radzić sobie z samotnością, można z kimś pogadać. W Kansas miałem może ze 3 osoby z którymi mogłem rozmawiać, tutaj poznaję co chwila kogoś ciekawego. Najlepsze jest to, że wszyscy tutaj są zaskoczeni, że przyleciałem do takiego miejsca jak Nashua. Więc nie muszę nic robić i tylko dlatego, bo jestem obcokrajowcem już mam +100 punktów do lubienia mnie i konwersacji. Ponoć tutaj jest tak, że jak w pubie rozmawia się z jakaś dziewczyną i podejdzie jej chłopak i dowie się, że jesteś Europejczykiem, to od razu wjeżdża mu to na psychikę i dopytuje się dziewczyny co w takim razie lepszego ma ten Europejczyk a czego nie ma on :D hahahaha. tak mi powiedział Szymon, który urodził się w Polsce, mieszkał 6 pierwszych lat i z rodziną przeprowadził się do NYC. Ponoć ma lekki akcent i miejscowi potrafią to wychwycić i też wiedzą, że nie urodził się tutaj. To jest na prawdę Ciekawe.!

Jednak generalnie muszę powiedzieć, że Polska stoi dość wysoko na skali dbania o sobie i rozwój osobisty. Miejsce gdzie mieszkam ponoć jest dość zacofane, ludzie nie dbają o to czy ich dzieci chodzą do szkoły, czy czytają książki, czy mają podstawową wiedzę o świecie. Myślę, że przekonanie o omnipotencji amrykanów zabija ich samych. I to nie jest tylko moje zdanie, ale są to słowa które słyszę od innych miejscowych o nich samych,,,,

wtorek, 15 czerwca 2010

Powietrze

Powietrze tutaj pachnie trochę inaczej niż w Polsce. Wczoraj wychodząc z siłowni nie mogłem się nacieszyć tym specyficznym zapachem, toczyłem się samochodem najwolniej jak mogłem, otwarte okna i zapach. Niebo wyglądało imponująco. Wysoko było granatowe, a pomiędzy ziemią a złowieszczą chmurą był błękit bez chmurki. Wszystko w sumie złożyło się na na prawdę przepiękny widok. 

Dzisiaj jadę na lotnisko polatać (w końcu!!) Piękna pogoda dzisiaj do nas zawitała, zero chmur, więc można się wbić wysoko, zrobić Vmc, emergency descent i takie tam. Mam nadzieję, że będzie fajnie. Jest na razie chłodno, więc się nie ugotuję w samolocie. Na szczęście wszystkie manewry już mam opanowane i siedzą mi w głowie, więc teraz tylko doskonalenie tego i uczenie innych. Dzisiaj w ogóle chyba będzie tak, że Ken będzie latał a ja będę mu mówił jak wykonywać to wszystko, może nawet będzie grał głupiego studenta :D To musi być fajna zabawa. Nie mogę się doczekać :) bo latanie w koło komina, albo jak się wszystko zna, nie jest takie zabawne. Najlepsze jest to, gdzie musisz wciaż uważać, aby ktoś Cię nie zabił :) Takie nastawienie muszę mieć non stop, bo przecież głupi student może mnie zabić. 

Ostatnio Ken zapytał mnie co zrobiłbym jakbym miał ucznia, który jest bardzo silny, waży 120kg żywych mięśni i podczas startu zamiast lekko pociągnąć za wolant, daje na maxa do siebie i z całych sił trzyma bo jest w szoku. Samolot (ze mną na pokładzie) podnosi nos mocno do góry w oczekiwaniu na przeciągnięcie, czyli utratę siły nośnej i zwaleniu się jak kamień na pas pod nami czyniąc znaczne szkody na moim zdrowiu.... "Proste, krzyczę, że przejmuje samolot i zbijam jego ręce z wolantu"....Ken: "eeee....on waży 120kg i ma biceps jak Twoje udo" Ja:"eeee....yyyyy" Ken:"zginąłeś" :/. Ken:" więc ja zawsze mówie nowym uczniom, że mam na to 2 sposoby. Jeden to ten długopis (wyjmuje długopis z kieszeni) a drugi to ręka" Student:"jak działa długopis?" Ken: "bardzo prosto. Jak nie chcesz puścić wolantu, ja z całej siły wbijam Ci długopis w udo. Ty krzyczysz, łapiesz się za nogę i puszczasz wolant. Przeżywamy z jedną dziurą w noce, na szczęście nie mojej." Student: "super...a jak działa ręka?" Ken: "zasłaniam Ci ręką oczy :) wtedy raczej będziesz chciał mi ją zdjąć" :))

Mi się bardziej podoba długopis, bo bardziej opisowy, ale dla każego coś dobrego :) 

Ok spadam, bo o 9 rano mam lot, a już jest 8 :)

niedziela, 13 czerwca 2010

Jestem Miesczuchem...

I się tego nie wstydzę! Dzisiaj miałem dość powolny dzień. Znów siedziałem w domu i odpoczywałem po tygodniu nauki i latania. W sumie można powiedzieć, że odpoczywałem przed południem a później uczyłem się, bo co innego można robić w takim miejscu jak Merrimack? Jest fajnie, ale to tak jak Łomianki koło Warszawy. Jest tam ładnie, jest spokojnie (jak nie biją akurat) ale nie można sobie ot tak pójść do pubu, klubu, parku czy gdzie indziej. Tutaj nie można przejść się na spacer, bo tak na prawdę nie ma gdzie, bo autostrada z jednej strony i z drugiej. To jest właśnie to co lubię w Warszawie, że w każdym momencie coś można zrobić ze sobą. Jest bardzo dużo znajomych których można odwiedzić, albo oni mogą Ciebie odwiedzić. Miasto żyje, przedmieścia "odpoczywają". Dlatego wiem, że będę starał się znaleźć mieszkanie gdzieś w Bostonie, jak będę tutaj mieszkał na stałe, bo nie da się inaczej. Po prostu się nie da :)

OStatnio latałem wczoraj. Miałem powtórkę ze power-on stall power-off stall, miałem Vmc Demo...i co mnie zdziwiło. Jak robiłem Vmc demo w Kansas to Mr. Herb nauczał tak, że mam za każdym razem symulować najgrosze warunki. Czyli windmilling prop, critical engine inoperative, full power on operative engine, CG aft, take-off configuration for flaps and landing gear (sorry że po ang ale łatwiej mi się pisze tak, bo tak się tego uczyłem, a tłumaczenie na polski może być trochę niepoprawne w moim wykonaniu :p ). Natomiast tutaj, Vmc demo jest tak proste, że prostsze być nie może. Po prostu wytracam prędkość do 85kt wcześniej ustawiając 13"MP, redukuje MP jednego silnika do ok 8" drugiemu dajemy full throttle (wcześniej props ustawione na full) i utrzymujemy directional controll wciaż wytracając prędkość mniej więcej 1kt/sec. Dość łatwe i nie sprawia problemów. trzeba pamiętać, o tym aby podnieść "martwy silnik" ("rise the dead") i trzymac środek kuleczki ze slip-indicator (albo inaczej to się nazywa inclinometer) w połowie wychylenia w kierunku działającego silnika. Gdy tylko poczuje się oznakę utraty kontroli nad samolotem, stall horn, buffet - zdejmujemy throttle z działającego silnika, pochylamy dziób samolotu do przodu aby uzyskać prędkość 85kt, wcześniej dodająć znów pełną moc na działającym silniki. To jest najgorszy moment, bo w bardzo krótkim czasie występują duże zmiany w siłach działajacych na samolot, co skutkuje bujaniem się samolotu, które trzeba opanować. Samolot powinien być stabilny i nie chodzić z jednej strony na drugą.

hmmm.... ciekaw jestem jak będzie wyglądał examin. Ponoć jest to najtrudniejszy exam ze wszystkich, bo wymaga dużej precyzji i dobrej znajomości aerodynamiki samolotu na którym lecę. Na szczęście BE76 to bardzo przyjemny samolot w kontroli. Nawet jak brakuje mu silnika :D

Tak na marginesie... czy to nie jest ironia, że płacę za latanie samolotem dwu silnikowym, a latam około połowy czasu na jednym silniku...0_o powinienem dostać jakiś zwrot kasy... :)

wtorek, 8 czerwca 2010

Ostra jazda



Dzisiaj znów latałem, generalnie muszę wspinać się na wyższe poziomy umiejętności i do tego jeszcze tłumaczyć w jaki sposób ma to wykonać uczeń. Nie wiem dlaczego ale dzisiaj miałem jakieś kiepskie wyniki w "Stall to Land" oraz "stall to Departure", czyli inaczej Power-off stall i Power-on stall...Nie wiem dlaczego tak to wyszło, ale tak było, więc dzisiaj miałem "chair flying". Usiadłem sobie na wygodnym krześle, przeczytałem wszystkie procedury i zacząłem w wyobraźni lecieć. Power off stall: sprawdzam wszystkie czerwone (check all reds), Fuel On, Cowl Flaps Open, Carb heater On, Mixtures Rich, Aux pumps on, reduce power to 15" MP, when airspeed drops below 140kt drop the gear down, check 3 greens and one in the mirror (sprawdzam czy przednie koło jest widoczne w lusterku przczepionym do silnika), airspeed below 110kt, full flaps, airspeed @ 85kt, apply full props, than wait to reach speed of 71 kts, throttle to idle and wait for stall horn and buffetting.... no i tak to właśnie wygląda. Latanie na krześle sprawia, że trzeba zapamiętać wszystko i z zamkniętymi oczami odtworzyć to. Jest to łatwiejsze niż w samolocie, bo nie trzeba pilnować wysokości, kierunku, ruchu samolotów itd.

 Pozytywnie za to wyszło mi ground reference maneuvers czyli S-turns oraz turns around the reference point. Na PPLce w polsce nie miałem czegoś takiego, więc robiłem to po raz pierwszy, ale na tyle dobrze to zrobiłem, że nie będę musiał tego już powtarzać, generalnie jest to prostsza wersja holdingu, bo odnoszę się do czegoś na ziemii, a nie tlyko instrumentów.

Ogólnie nie mam na nic czasu, ten wpis jest dla mnie tak chaotycznie napisany, bo ledwo widzę na oczy :P praktycznie nie mam czasu na swoje sprawy. Jutro dzień wyglądać będzie tak samo: o 9 mam lot, do 11, po locie omówienie co było ok co do poprawienia, w przerwie nauka do ground schoola o 13, bo muszę "nauczyć" mojego instruktora wszystkiego o co mnie zapyta, później ok 15 wracam do Hotelu, trening, obiad. Wracam ok 18-19 i zaczynam się znów uczyć i powtarzać wszystko na dzień następny. Czyli trochę latania na krześle, trochę teorii której muszę nauczyć swojego instruktora....no i jeszcze przydałoby się obejrzeć finały NBA, napisać bloga, pogadać na skypie z Polską.... no i doba ma za mało godzin....

sobota, 5 czerwca 2010

BeechCraft Duchess 76



Dzisiaj się udało!

Przyjechałem na 9 rano do szkoły, aby przygotować się do lotu. Pogoda była na pograniczu tego co mieliśmy robić. Naszym planem było ogólne zapoznanie się z samolotem BeechCraft Duchess 76, na którym miałem lecieć. Jest to dwusilnikowy samolot z przeciwnie obracającymi się śmigłami o średnicy 76" z mocą 180KM w każdym silniku. Piszę to dlatego, bo poprzedniego dnia miałem dokładny obchód tego samolotu i jako instruktor wiem, że muszę wiedzieć prawie wszystko na temat tego samolotu. Zaczynając od marki śmigieł i ich średnicy poprzez ciśnienie w oponach kończąc na wymiarach samego samolotu. Wiedza, bardzo fajna i z chęcią się tego wszystko nauczę.

W powietrzu było ok 77F czyli jakieś 25C, a była dopiero godzina 9 rano. było też dosyć wilgotno, więc moja koszulka wiedziała, że będzie służyła za ręcznik...Obchód przed lotem zajął mi ok 20 minut, bo chciałem wszystko dokładnie sprawdzić, przypomnieć sobie wszystkie sprawy związane z techniką, wymiarami i takie tam. Najbardziej wkurzające w obchodzie jest to, że sprawdzenie paliwa jest słabo wymyślone, bo naciska się na śrubkę i paliwo powinno wpadać do naczynia jakie trzymam w ręku, natomiat tutaj ono ochoczo rozpryskuje się na wszystkie strony zalewając cały nadgarstek przy okazji. Oczywiście ponad połowa wpada do naczynia, ale fakt jest taki, że ręka po dwóch takich zabiegach wygląda jakby postarzała się o 100 lat, bo paliwo nie jest balsamem nawilżającym...Muszę coś wymyślić, bo uschnę do czasu skończenia kursu....

Oczywiście po tak długiej przerwie zawsze zastanawiam się jak będzie wyglądało moje latanie, komunikacja i ogóle poczucie w samolocie. Na szczęście komunikacja z wieża jest na prawdę łatwa, nie sprawia problemu. W sumie to różnica między klasą powietrzną E, w której latałem w Kansas różni się tylko tym, że tutaj odpowiadają na to co mówię. W Kansas i tak mówiłem gdzie jestem i co robię, ale nikt mi nie odpowiadał, tutaj jestem po prostu zabezpieczony przed przypadkową kolizją z jakimś innym użytkownikiem tej przestrzeni.

Latanie samolotem jest dość łatwe jak ma się na wszystko czas. Na początku check-lista pozwala wszystko uporządkować i poustawiać tak aby być gotowym do startu. Jeśli kciukiem śledzi się każdy punkt listy to trudno coś pominąć, można się pomylić, ale nie zgubić, tak więc to jest to co zawsze powinno zrobione przed startem...check-lista!

Gdy byłem gotowy, wykołowaliśmy w małym pośpiechu na pas i wystartowaliśmy bez zatrzymania, bo za niedaleko za nami na "Base" był już jakiś dwuslinikowy Piper. (dla tych którzy nie wiedząc to to Base, to jest ten przedostatni kawałek kręgu nad lotniskowego, czyli Traffic Pattern). Ten obrazek trochę dziwnie jest narysowany, ale ważne jest to, że samolot narysowany na nim leci do "góry" czy można powiedzieć, że już oderwał się od pasa a zaczynał swój rozbieg na początku pasa 24....)

Polecieliśmy Westbound, aby poćwiczyć sobie wszystkie przeciągnięcia (stalls), slow flights, głębokie zakręty (steep turns). Zazwyczaj było tak, że Ken musiał powiedzieć mi raz jak to zrobić, bo już nie pamiętałem, ale za drugim razem szło mi o wiele lepiej. Moim problemem w samolocie było to, że nie pamiętałem tego wszystkiego. Dlatego mam teraz dwa dni na zapamiętanie wszystkich ustawień i konfiguracji, bo w końcu o to się rozchodzi w takim czymś. Sama koordynacja nie jest dla mnie problemem w lataniu, samo kontrolowanie samolotu. Ja po prostu za dużo czasu poświęcam na zastanowienie się czy teraz powiniem wrzucić mniej gazu (Manifold Pressure) czy może trochę więcej i podwozie wyrzucić, czy jeszcze coś innego. Wiem, że jak to się stanie dla mnie automatyczne to nie będzie większego problemu, bo jednocześnie z tym zacznę jeszcze bardziej panować nad samym samolotem i będę mógł tłumaczyć to Kenowi... Takie mam zadanie, nie dość że wykonać to, to jeszcze muszę go nauczyć, a on ma za zadanie grać najgłupszego ucznia jakiego przyszło mu spotkać w życiu, abym potrafił wytłumaczyć nawet najgłupszemu tłukowi który ma za dużo pieniędzy i nie dać się zabić przy tym wszystkim. Takie ogólnie trzeba mieć do tego podejście, czyli ten któego szkolę chce mnie po prostu zabić. Nigdy nie ufaj uczniowi! On po prostu czyha na Twoje cenne życie i nie obchodzi go, że zabije też siebie....oni chcą zabić przede wszystkim MNIE. :D

Taką postawę trzeba przyjąć i to zaoszczędzi wielu stresujących sytuacji, ale muszę do tego czasu opanować umiejętność czytania zachowań studentów. Wiedzieć, czy oni teraz mnie zabiją czy dopiero za chwilkę, trzeba być na to przygotowanym. Wiem, że Ken jest mega dobrym istruktorem. Na razie miałem z nim ok 3h lotu, więc nie chcę mówić czy jest super dobyr czy nie, czy potrafi przekazywać wiedzę, bo zobaczymy jak będzie reagował na niektóre moje błędy. Wiem, że Herb (instruktor z Kansas) nie był zbyt cierpliwy i pomimo, że nauczył mnie wiele, to i tak uważam, że jest dobrym lotnikiem, ale niezbyt dobrym instruktorem....Plusem kansas jest też to, że tam jest taniej.... no ale jednocześnie muszę przyznać, że tam można się zanudzic na śmierć. Nie ma tam nic, a wczoraj leciałem w pobliżu gór, pod sobą miałem lasy, jeziora a 45 minut na wschód miałem morze :) tak więc dość przyjemnie nawet popatrzeć na to z góry w odróżnieniu od pól kukurydzy u kukurydzy w Kasnas.

Dzisiaj się uczę. Mam ok 7 książek, które przydałoby się poznać w całości. Na szczęście jest to uzupełnienie wiedzy, więc nie muszę się martwić, że wszystko to jest dla mnie nowość. Muszę wyciągnąć tylko to czego nie znam.

pzdr :)

wtorek, 1 czerwca 2010

BOSTON

To jest brzmienie jakie chciałbym abyście słuchali czytając ten wpis. :)))





Wczoraj byłem na super wypadzie do Bostonu!
Postanowiłem zostawić samochód w Nashua i pojechać tam autobusem. W sumie nie wychodzi drogo, bo kurs w dwie strony kosztował mnie 18$ (normalny bilecik, studencki kosztuje ok 12$). Autobus jechał ok 80minut, ale była to przyjemność, bo był wygodny, klimatyzowany, z internetem bezprzewodowym w cenie i telewizją. Więc ogólnie dość dobra jakość za rozsądną cenę :)


Boston zwiedzałem z Couch-Surferką która już drugi raz okazała się mega pomocna. Avalon pochodzi z Anglii w wieku 5 lat z rodzicami przybyła tutaj. Oprowadzała mnie po Bostonie poznając ze swoimi znajomymi (Fish i Nick).

Gdy tylko wysiadłem z Boston Express uderzyłem po coś do jedzenia. Niestety nie miałem wiele czasu do spotkania, więc wybrałem sztandarowy produkt ameryki - cheeseburger z McDonald's :p Podszedłem do lady i śpiewnym niemieckim akcentem (wszyscy mówią mi, że mam niemiecki akcent) proszę: "two cheeseburgers please"... obok słyszę śmiech:/ wtf? Nie zdążyłem zapłacić i podchodzą do mnie 3 czarnoskóre dziewczyny i pytają się skąd jestem? "z Polski :)" odpowiadam, "oooo soo sweet. :) I love polish people :)" no i tak zaczęliśmy gadać o tym że poznały kiedyś jakiegoś polaka i słowaka i strasznie fajnie im się czas spędziło i generalnie było super. To jest właśnie fajne doświadczenie. Ludzie bardzo dużo tutaj gadają i lubią nawiązywać kontakt. Nie krępują się za bardzo i pytają od razu. Mi się to podoba, bo można poznać maaasę ludzi. Mam też wrażenie, że cały naród jest taki przyjemny i otwarty:)

Pobiegłem na spotkanie z Avalon na dół South Station. Spotkaliśmy się z Fish w jej mieszkaniu (w china town), obejrzeliśmy mapkę i wyruszyliśmy na miasto. To czego doświadczyłem to uczucie przynależności do kręgu mieszczuchów. Miasto jest dla mnie najlepszym miejscem do życia. Tak wiele się dzieje na ulicach, spotyka się bardzo dużo osób, wszędzie można dotrzeć bez samochodu!! (sic!), ewentualnie złapać autobus albo metro (tzw. T). Budynki nie robiły na mnie jakiegoś strasznego wrażenia, bo Warszawa ma kilka wysokich biurowców. Bardziej podobała mi się cegła z jakiej były zrobione i ogólny "amerykański" wygląd. Nie wiem jak to wytłumaczyć ale mają one jakąś cechę wspólną, która sprawia, że budynki są takie typowe.


Pierwsze kroki skierowaliśmy do Boston Common, czyli parku gdzie można sobie odpocząć, wyciągnąć nogi, cieszyć się słońce, przyrodą i mnogością możliwości :)Generalnie każdy próbuje zarabiać na swoje życie tak jak może, więc można spotkać psa grającego na pianinie, dziadka z saksofonem, człowieka z gitarą, ale wszystko to tworzy bardzo miła atmosferę. Szczególnie muzyka która jest zazwyczaj bardzo spokojna i wkomponowana w otoczenie.

Następna rzecz jaka przykuła moją uwagę to pomysłowość. W Warszawie też można spotkać od czasu do czasu jakieś przedstawienia uliczne. Pokazy BreakDance czy inne zabawy, ale pomysłowość jest najważniejsza. Każdy może sobie zobaczyć jak kilku ziomków tańczy na ulicy, ważne jest to aby to było przedstawienie a nie taniec jaki wykonują dla siebie codziennie. Aby  to było dla mnie ciekawe muszę mieć coś więcej niż YouTube... Interakcja jaka panowała w przedstawieniu Break-Dance była niesmowita. Ciężka do opisania, ale tak wyrazista, że wciąż mam to przed oczami. Samego tańca było może z 50% reszta to rozmowa z tłumem, współuczestnictwo ludzi, na prawdę mieli to świetnie dograne. Piałem ze śmiechu, na prawdę coś pięknego. Dałem im nawet 3$, co mi się zupełnie nie zdarza !!! a w sumie zebrali moim zdaniem ok 200-300$!! więc fajnie.


Przechodziliśmy obok wielu fajnych miejsc. Niektóre były zwyczajne niektóre były lepsze od innych. Bardzo ładnie wyglądały małe fontanny tryskajace wodą prosto z chodnika. Nie wiem czy wtedy to jest fontanna czy coś innego, ale fajne było to, że w gorący dzień dzieci bawią się wodą, a dorośli schładzają się. Ot tak.

Naszym następnym punktem był "mike Pastry" który jest bardzo znaną cukierną na East End. Z miarę zbliżania się do cukierni coraz więcej osob miało pudełko ze sławnymi wyrobami od Mike'a :) W środku kolejka była wprost proporcjonalna do tego ile osób minęliśmy po drodze ze słodyczami... Musiałem czekać z Avalon jakieś 10-15 minut zanim dobiliśmy się do lady i zakupiliśmy co chcieliśmy. Obsługiwało w sumie 5-6 sprzedawców a i tak trzeba było długo czekać na swoją kolej. Ja kupiłem sobie to cudo które widzicie na zdjęciu. są to tradycyjne przysmaki włoskie (cannoli) w środku z jakimś nadzieniem, na zewnątrz różnie. moje było bardzo grubym, kruchym ciastem zapiekanym w karmelu :)) mniam :)) zjedliśmy je na pomoście przy Charles River Basin. Zdjęcia chyba wystarczą zamiast słów... było pięknie, ciepło, bez komarów, bez innych syfiastych muszek.


(agrrr zostawiłem sobie pisanie na później, wiedząc, że strona sama robi mi draft z tego, ale niestety połowa posta została utracona. Jak ja tego nie lubię...)















od lewej: Fish, Avalon, Nick, ja
 


sobota, 29 maja 2010

:))) Pierwszy lot:)

Jak ktoś mi powie, że siedzenie w domu jest lepsze niż cokolwiek innego to wyśmieję i poniżę przy wszystkich :p :p



Dzisiaj pojechałem jak zawsze (przynajmniej ostatnio) do szkoły. Nie mogłem się skupić za bardzo na nauce. Kombinowałem na maxa aby nie uczyć się, jak zrobić dużo ale się nie narobić....:p Po godzince złapałem rytm... nauka zaczęła wchodzić. Ksiązka otwarta, notatki, dokładne powtórzenie wysokości każdej z klas przestrzeni powietrznych, wymagania dotyczące lotu w każdej z nich, później dokładna analiza rozmieszczenia środka cieżkości i parcia.... Rozumienie było na poziomie 200%. Gdy już wiedziałem, że wszystko będzie dobrze i nauka idzie dobrze, do pokoju wszedł Nick... Proste pytanie: lecisz ze mną i z gościem za Boston?. Odpowiedź jeszcze prostsza: poczekaj tylko zrzucę z siebie co niepotrzebne w samolocie:)))


No i wybraliśmy się na lot, który miał w jedną stronę trwać ok 45'. Wsiedliśmy do Cessny 172 z chowanym podwoziem, z silnikiem wystarczająco mocnym aby można było zakwalifikować samolot do High Performance, zmienny skok śmigła, więc wszystko czego potrzeba pilotowi aby cieszyć się maszyną :) Awionika też była dobra. Mieliśmy GPS (nie zapamiętałem jaki model, ale pełna mapa była) Attitude Indicator był LCD. Więc ogólnie całkiem fajnie w środku. W jedną stronę poleciałem na tylniej kanapie, bo odwoziliśmy jakiegoś człowieka który chciał odebrać swój samolot z lotniska. Miły starszy człowiek, który kiedyś latał w liniach lotniczych a teraz gra w symfonii Bostońskiej i jest też dyrygentem (chyba nie na raz...O_o). Lot minął całkiem ciekawie, ja ogólnie oglądałem sobie jak wyglądało wszystko z góry. Nie zastanawiałem sie za bardzo jak oni lecą, bo i tak wrzucili autopilot i tylko gadali z approach alb departure Bostonu. Słuchałem jednym uchem a drugim zachwycałem się tym co za oknem. Z resztą zdjęcia są właśnie z tego kawałka lotu gdzie miałem obydwie ręce wolne i mózg zajęty widokami :)


Lądowanie trochę mnie zaskoczyło bo samolot miał strasznie zadartą maskę do góry w ustawieniu "neutralnym", czy do kołowania. No ale spoko, nich i tak będzie. 

Później siedziałem sobie po prawej szczęśliwy, że mogę obserwować wszystko z bliska, a nie robić strusią szyję :p

Nick najpierw wręczył mi check-listę, więc razem z nim przeleciałem ją, aby wszystko było ok. Później pyta się czy mam High Performance rating? No niestety nie mam.... nie miałem za wiele czasu... No więc on do mnie, że trudno,.... kołuj do pasa, chcesz wystartować? "no pewnie, że chcę, co za pytanie" On powiedział, że będzie mi chował klapy i podwozie abym skupił się na kontrolowaniu samolotu bo go nie znam i siedzę na prawym. "ok" Moc miał sporą, ale nie aż tak jakbym sobie wyobrażał. Dość szybko wzbijaliśmy się w powietrze. Na 900ft kręciliśmy w prawo, wzbijamy się do 4500ft. Dość szybko to nam poszło. Samolot trochę jeszcze narowisty, ale nie jakiś skomplikowany, zacząłem ogarniać wszystkie przyrządy i co się z czym je. 4500ft, redukcja mocy, trimm, props i jest ok. Teraz zaczyna się najfajniejsza zabawa. Jak lecieliśmy w tamtą stronę chmury nie przeszkadzały nam, teraz były na tyle wysoko, że trzeba było je slalomem omijać. :D Groundspeed na poziomie 150-160kt sprawia, że dość dynamicznie się to działo :) 

Uczucie jest porównywalne do tego jak nie raz pewnie każdy z nas miał, gdy śnił o lataniu. Omijanie kłębiastych chmur, zabawa w puchu całkowicie kontrolowana i bezpieczna. Gdy tak celowałem w przerwy między chmurami, gdy szukałem przelotu między jedną chmurą a drugą, czułem się niesamowicie. Było to maxymalnie mistyczne przeżycie. Chyba tylko raz miałem takie, gdy po raz pierwszy sam przebijałem się przez chmury w locie IFR 2 lata temu, ale to nie było to samo.... Niestety moja przyjemność trwała tylko ~35', bo puścili nas przez przestrzeń powietrzną Bravo. Jednocześnie dlatego mogliśmy tak blisko lecieć obok chmur, bo założeniem jest aby nie wlatywać w chmury, nie ma wymogów dystansu od obłoków. Więc nie ma tego co by na dobre nie wyszło. 

Przy naszym lotnisku odbywały się skoki spadochronowe, więc musieliśmy odrobinę nadrobić drogi aby nie przeszkadzać skoczom. Zniżanie do 1500 stóp, jakieś 4NM od Base Leg zrzuciłem podwozie, Nick zadbał później o klapy (trochę szkoda, bo chciałem sam),trimm do lądowania, klapki, i jesteśmy na Base Leg. W zakręcie Base to Final wrzuciliśmy ostatnie klapki. zniżanie dość pionowe, ale stabilne, trochę przestrzeliłem oś pasa, ale byliśmy jeszcze daleko i spokojnie wyprostowałem. Mieliśmy delikatny wiaterek z prawej. Pamiętałem dwie rzeczy jakie mi Nick powiedział: ciężko się go podnosi do góry i maska jest dziwnie wysoko jak na lądowanie. Ciężko było mi zobaczyć z jaką prędkością lecimy, bo kiepsko był zamontowany prędkościomierz (tak, że nie widziałem oznaczeń 60 i 80 kt) tylko zielony łuk. No ale mniej więcej było dobrze.Przyziemienie dość miękkie, nie spodziewałem się tego po tak długiej przerwie...:) Trochę później samolot w lewo skręcił, bo chciałem hamować i nierównomiernie nacisnąłem hamulce, ale to była chwila. 

Skołowaliśmy i z bananem na japie wyskoczyłem z samolotu dziękując Nickowi za darmowy lot. Na koniec jeszcze  Nick chciał mi to wpisać do logbooka jako szkolenie na High Performacne :p więc jutro będę miał już 45 minut wbite do Logbooka, za darmo :) a godzinka kosztuje 190$ z instruktorem :) tak więc w kieszeni mam ok 600zł :) 

Sama przyjemność :)


Niestety zamieszczam tylko 2 zdjęcia, bo reszta nie chce się zrzucić z komórki...ahhh...

no ale udało się. Teraz celem jest miejscowa remiza :p czyli chyba jedyny klub w Nashua :p

a jutro do Bostonu :)


poniedziałek, 24 maja 2010

How I was pulled off ....

"Jakiż piękny dzień" pomyślał sobie Bartek. Idealny aby pojechać samochodzikiem do szkoły i pouczyć się. :)

Przez to, że bardzo lubię poruszać się wszelkimi środkami transportu, moja ekscytacja była dość spora, pomimo, że samochód z 1999r. Nie mniej jednak fajnie, bo jeszcze sam nie jeździłem po amerykańskich drogach. Tak więc rutynowe czynności poranne odrobiłem i wpakowałem się do samochodu. Wszystko ładnie, pięknie i gładko. W sumie to nawet dziwiłem się jak to może być, że tutaj trzeba uczyć się jeździć. Ogólnie jest tylko: do przodu to gaz, jak chcesz się zatrzymać to hamulec. W sumie nie ma większej filozofii. Bardziej wolę manualną skrzynię biegów, bo daje większą frajdę jadącemu. Można pomajtać drążkiem, pościemniać, że się rajdowo umie jeździć i wrzucić niższy bieg niż się powinno.... A tutaj nie za bardzo. Bieg do jazdy dziennej i koniec zabawy... Za to można podczas jazdy spokojnie gadać przez komórkę, ustawiać GPSa, drapać się po głowie, oglądać książkę i otaczającą mnie naturę na raz. :)

Dojeżdżałem już do lotniska, a tu na poboczu Policja stoi... szybki skan prędkościomierza, światła włączone, pasy zapięte, wyglądam na normalnego...powinno być ok. Jadę sobie dalej. Słuchałam stacji z Rockiem....Patrzę w lusterko....a za mną jak z filmu akcja: samochód policyjny wali światłami. WOW myślę sobie, że będzie akcja. Przynajmniej sobie popatrzę jak przejeżdżają... Prawo w USA nakazuje zjechać na pobocze i zatrzymać się zupełnie aby umożliwić im przejazd... zatrzymuje się a ta łajza staje za mną.... ooooooooooooo LOOOOOLLLL!!! 

No dobra, lekki stres, że będę w plecy jakieś 100$ za nie wiadomo co, albo jeszcze gorzej. Dobra, jak kara to kara. Wyciągam wszystkie dokumenty samochodu, portfel i zdejmuje okulary przeciwsłoneczne. Niech patrzy jaki jestem biedny :((

Podchodzi do mnie ziomek jak z filmów. Co by nie powiedzieć o całej akcji, jak mnie nie zestresowała to przyznać muszę, że podobał mi się klimat. Wszystko jak w filmach akcji. POwinienem mieć tylko jakiś pistolet w schowku i nie pozostawić mu szans:p 

Przy moim oknie pojawia się taki gościu. Przywitał się i poprosił o dokumenty. Spox na to byłem przygotowany. Później wyciągnął pistolet i kazał mi powoli wysiąść z samochodu i rzucić broń...eee sek to była moja wyobraźnia. On zaczął się pytać na ile tutaj jestem i czy mogę dać mu prawo jazdy. Więc ja, na to, że trzymasz moje prawo jazdy w ręku. To polskie prawko, jestem turystą a to samochód kolegi. Hmmm ok... w takim razie poszedł to sprawdzić u siebie w radiowozie. Siedział tam z 5 minut, ja zdążyłem się ugotować w swojej puszce. Na zewnątrz było spokojnie z 25 stopni w słońcu. Gdy wychodził z samochodu, patrzyłem tylko czy ma ze sobą różowy papierek, który oznaczałby, że dostałem mandat.... niestety różowy papierek powiewał wesoło na wietrze. Chyba właśnie po to jest różowy, aby złagodzić ból mandatu :p Wręczył mi go i powiedział, że to jest mandat i jeśli będę 22 czerwca w USA to mam się stawić w sądzie....ahhhhhhhhhhhhh, co za ból. Pytam się w takim razie co źle zrobiłem, za co kara. Powiedział, że nie mam jakiejś tam naklejki na szybie od rejestracji, dlatego mnie zatrzymał, ale to kwestia 30 dni, więc luzik, nie powinienem się martwić. Więc ile mam zapłacić i za co? "nie musisz płacić, dostałeś mandat, bo twoje prawko nie jest ważne u nas." WOW jak to? Przecież każdy mój kolega jeździł z takim prawkiem jak ja, poza tym ktoś w szkole latania powiedział, że takie wystarcza w zupełności. "niee na pewno nie jest takie dobre i powinieneś wyrobić sobie inne." ok w takim razie wyrobie... Powiedział mi gdzie i rozstaliśmy się życząc sobie miłego dnia i bezpiecznej jazdy... spox... nie dość że zostałem zatrzymany przez policję i było zajebiście bo widziałem jak to jest, to jeszcze nie dostałem żadnego mandatu :) ależ fajnie. może nawet pójdę sobie do sądu aby zobaczyć jak to jest :) fajnie fajnie.

Później miałem straaaaaaaaaaasznie dużo nauki i nauki. btw. Jeden z ziomków zaproponował mi, że jak będę chciał to możemy się wybrać razem i postrzelać trochę. Oni mają pistolety od kalibru .30 do .50 :DD Więc już się nie mogę doczekać :p to będzie zabawa. Podobno strzał z .50 urywa rękę :)) chcę mieć urwaną rękę, to musi być fajne uczucie :))

Na końcu pojechałem do jakiegoś wielkiego centrum handlowego aby zrobić zakupy. Część na sprzedaż do Polski część dla siebie. Na sprzedaż udało mi się kupić spodnie Levis za 9$ i jeszcze jedne za 20$. Nowe i fajne, mi się osobiście bardzo podobają. mam nadzieje opchnąć je po 200zl, byłoby ładnie. Na jednych miałbym przebicie kilka set procent O_o WOW

Jeśli wszystko dobrze pójdzie to będę miał zabawę. Poza tym chyba ubiorę się tutaj na maxa, bo jak dobrej jakości spodnie kosztują 10$ to głupotą byłoby ich nie wziąć. Tyle samo kosztował mnie T-shirt firmy Hollister, która ponoć jest dość dobra. 

No to tyle, dzisiaj było sporo emocji. Mam nadzieję, że jutro będzie mniej. Ah no i zgubiłem się w drodze powrotnej ze sklepu :p, ale to już tak mało emocjonujące, że nie ma sensu opisywać :p

piątek, 21 maja 2010

.......nie da się zatytułować tego wpisu......

Wyobraźnia jest piękna. Nie potrafiłbym bez niej żyć. Kiedyś usłyszałem zdanie, że dlatego, że nie wierzę w boga to jestem pusty wewnętrznie, że nie ma po co żyć i starać się, że nie ma we mnie czegoś więcej, że życie musi być puste bez jakiejś większej siły.

Hmmm.... może to dziwne, ale ja sam czuję, że Bóg nie jest mi potrzebny aby czuć, że jest jakaś mistyka w świecie. Mam poczucie, że jest coś więcej...że jest coś ukrytego przed oczami tych którzy nie chcą patrzeć. Nie uważam, że jest życie poza grobowe, nie uważam, że jest coś co mną steruje. Uważam, że jest coś takiego w każdym z nas, że gdyby to uwolnić.... można byłoby wtedy zobaczyć jak z każdego niczym kaskada wylewa się wyobraźnia. Jest to dla mnie coś transcendentnego, coś wielkiego, coś zbyt kolorowego aby nazwać to kolorowym. Ciężkie jest to dla mnie do opisania, ja to po prostu czuje. Podejrzewam jak czują się zagorzali maniacy religijni, gdy mówią, że bóg jest największą siłą i nie da się jej wytłumaczyć, szczególnie jak czują jego obecność. Pomimo, że ja nie czuję obecności Boga, to wiem co to jest czuć coś czego nie da się wytłumaczyć. To po prostu jest.... to się czuje. Ja mam wyjątkowe fale czegoś takiego jak słucham pięknej muzyki. Moim idealnym stanem jest leżeć w łóżku, w nocy, gdy wszyscy już śpią, założyć słuchawki na głowę zamknąć oczy i słuchać poruszającego kawałka. Nie chodzi mi o kawałek Red Hot Chili Peppers, który ma poruszać ciało. Chodzi mi np o taki typ muzyki jak podałem Ci w poprzednim wpisie: "Wake up Sister" - Parov Stelar. Wsłuchiwanie się w brzmienie każdego instrumentu, tembru głosu... wyobrażanie sobie jak to jest śpiewane, jak to jest grane, przeniesienie się do muzyki....


Spróbujcie sobie którejś nocy tak zrobić. Zakochacie się w tym, ale trzeba całkowicie słuchać muzyki, nie myśleć o problemach, albo to obiedzie następnego dnia. Te 3 minuty są zarezerwowane tylko dla muzyki...


(believe it or not, but I'm not drunk or high.... just an imaginarium)

czwartek, 20 maja 2010

video - droga do sklepu i pokój hotelowy....:)

Niestety trochę zajmuje mi wrzucanie video bloga czy krótko mówiąc zwykłego nagrania. Jest to o tyle dziwne, że czas kiedy nagrywam coś jest przesunięty o jakieś 2-3 dni od momentu gdy wrzucam to do internetu. Dlatego uprzedzam, że chronologia się nie zgadza.


Jeden film to ukazanie okolicy hotelowej, poszedłem na zakupy i chciałem uwiecznić jak to ogólnie wygląda tutaj. Pamiętam, że na początku było to dla mnie fajne doświadczenie zobaczyć jak bardzo różnią się te państwa. W sumie nie ma tam wielkego wow, ale zwykła rzeczywistość i JA :DD



Zastanawiałem się ostatnio, dlaczego ci ludzie tutaj są tak strasznie grubi??? Jest taki jeden ziomek na recepcji który jest tak wielki, że nie mogę się na niego napatrzeć. Wierzcie lub nie, ale jego brzuszysko zakrywa cały pasek. On na milion procent nie widzi swoich stóp, jego nogi są identyczne jak u wróbla. Małe nóżki i wielka góra. Wróbel chyba też nie widzi swoich łapek...? On na pewno też nie widzi swoich.... Zawsze zastanawia mnie jak taka osoba siada na kiblu... hahaha czy on się mieści czy nie? Czy on musi utrzymywać równowagę jakby siedział na malutkim taborecie czy przez to, że jest taki tłusty to po prostu klinuje się w dziurze i siedzi...no jakoś rozbraja mnie takie tłuste cielsko. W Kansas nie miałem okazji obserwować aż tylu osób, więc nie miałem możliwości oceny, ale tutaj przewija się duuużo osób. Wczoraj na śniadaniu policzyłem że na sali siedziało 13 grubasów i 3 normalne osoby (w tym ja) 13!!!!!! o zgrozo!!! I dlaczego z nich są takie spaślaki? ?? bo mają zajebiste fury i odległość do najbliższego sklepu ze słodyczami to 6km więc nie da rady ruszyć obwarzanków na spacer. Lepiej podjechać i w drodze zjeść pączki które się kupiło!! O Zgrozo!!!!

Dlatego ja biegam tutaj prawie codziennie. Nie mam wyjścia z jedzeniem, bo nie chcę wydawać kasy na nie, więc biegam dużo. Udało mi się na razie biegać 7 razy przez 9 dni, miałem więc 2 dni przerwy. Do tego ćwiczenia siłowe na siłce. Inaczej nie da rady spalić tego co dzisiaj było na obiad...: hamburger albo hot dog. W podgrzewaczu buła z kotletem, a obok wszystko co można wsadzić do środka: ser żółty, musztarda, sałata, pomidor, ketchup, pikles. Jako dodatek: sałata (sosy do wyboru), sałatka ziemniaczana z kilogramem majonezu!!!, chipsy (to takie amerykańskie aby do posiłku jeść chipsy), dodatkowy ser żółty, i słodycze na deser lub pomarańczka. Smaczne to, nie powiem, ale tłuszcz wycieka bokami i zamienia się w boczki, takie że wróbelek stópek nie widzi....


Nie dać się to moja dewiza, jak możliwe to jeść jak najwięcej zdrowych rzeczy (na szczęście na śniadanie można nabrać takich smakołyków jak owocki i mleko)


A drugi film to mój pokój hotelowy. Nadal z wielkim bałaganem, ale wszystko opisuje na filmie. Liczę na wyrozumiałość mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że ja jestem wielkim pedantem i zawsze mam super czysto w pokoju, zawsze mam wytarte kurze, pod meblami zawsze zamiecione, śmieci wyrzucone... więc co złego to nie ja!

Muzyka...aż muzyka!!


Ostatnio oszalałem na punkcie muzyki bardziej niż normalnie. Nie mogę się powstrzymać aby nie słuchać jednego kawałka non stop. Zastanawiałem się dzisiaj nad tym, że dla mnie jest to przeżycie estetyczne. Słuchanie tego kawałka "Wake up Sister" by Parov Stelar sprawia, że wewnątrz cały śpiewam i czuję dokładnie ładunek emocjonalny jaki jest zawarty w tej melodii. Zastanawiałem się, czy jeśli przekażę choć odrobinę tego drugiej osobie, to czy choć odrobinę zahacza to o sztukę. Sam nie potrafię czegoś takiego tworzyć, nie mam umiejętności, ale za to w pełni odczuwam co zawiera w sobie ten kawałek, więc jeśli dzielę się z kimś sztuką to czy jest to dawanie czegoś od siebie? W końcu sztuka to dawanie czegoś z wnętrza siebie. Czy w takim razie jeśli pokazuję Ci ten kawałek to znaczy, że przekazuję Ci coś swojego? Zawsze starałem się osobom podatnym na piękno muzyki pokazać co tkwi w muzyce jakiej słucham. Dla mnie liczy się jakiś drobny szczegół. Np w tym kawałku strasznie podoba mi się odcinek od 1:40 gdzie nagle wszystko cichnie, nikt nie śpiewa, jest tylko drżenie instrumentów, wyczekiwanie na dalszą część, aż do 1:59 gdzie głos tej kobiety wibruje, drży przy śpiewaniu. To jest dla mnie coś takiego, że zamykam oczy przy słuchaniu tego. Wczoraj np biegałem w nocy słuchając tego i gdy leciał odcinek 1:40-1:59 musiałem zamknąć oczy i czuć to na maxa (biegłem i nie wpadłem na słup :p) Nie mogę!! Coś pięknego....





środa, 19 maja 2010

Peddlers Daughter Pub i Budweiser brewery

Hey wszystkim! 

Dzisiaj nie mam za wiele czasu na pisanie, bo za sekundę rozpoczyna się wypasiony mecz NBA (lakers vs Suns), ostatnio było dość ciekawie :)))

Zapomniałem ostatnim razem wrzucić fotki z Peddler's Daughter Pub, czyli miejsca gdzie zabrał mnie Gaf pierwszej nocy oraz kilka razy poza tym. Ogólnie bardzo fajne miejsce, ale niestety mój angielski nie jest na tyle dobry aby integrować się w takich miejscach. Jest trochę za głośno, w związku z czym czasami połowa jakiegoś słowa mi umyka, a jak nie słyszę połowy wyrażenia to niestety nie rozumiem już nic. Dlatego właśnie zamykam się i nie odzywam. Podejrzewam, że jak będę chciał spotkać się z jakimiś ziomkami tutaj to będę musiał wymuszać spotykanie się w bardziej chilloutowym miejscu...(zdjęcie wyżej to Nashua Nocą)
Nie zmienia to faktu, że spróbowałem tam piwa w którym się zakochałem. Nazywa się Blue Moon. Jest z jakimś dodatkiem pomarańczy, jest bardzo słabo gazowane, więc można więcej wypić niż normlanie bo brzucha nie wywala i jest ponoć 5% alko w nim, czego zupełnie nie czuć. Podawane jest razem z pomarańczką. No na prawdę miodzio!


Wczoraj natomiast miałem okazję pójść do Browarni Budweisera która jest na przeciwko mojego hotelu. To co mnie niesamowicie tam zaskoczyło to zapach. przepiękny zapach pszenicy, drewna a na końcu piwa. W tym wielkim garnku poniżej gotuje się albo praży pszenica. Siedzi tam około godziny aby wydobyć wszystkie możliwe wartości smakowe z niej. Później przechodzi dość prosty ale długi proces który doprowadza do ostatecznego wyniku czyli przepysznego piwka. Jeden z procesów to fermentacja. Sposobem na lepszy smak to skrawki kory, które dodają do całej beczki (tej poniżej) w specjalnych "torpedos". kora jest specjalnie oczyszczana aby nic nie dostało się do piwka ale pozostaje na niej cały zapach i aromat który jest później (ponoć) czuć w piwie. Na końcu można było spróbować sobie 2 różnych browarów. Ja wziąłem sobie Bud Light Golden Wheat  i Summer Bun (sezonowe piwo które produkują tylko 3 miesiące). Ogólnie bardzo smakowało mi pszeniczne piwko, a to drugie nie różniło się niczym od innych browarów. Nic specjalnego.




Może jeszcze dzisiaj uda mi się wrzucić filmik na którym ukazałem cały swój pokój hotelowy :p muszę tlyko podładować kamerkę :))


niedziela, 16 maja 2010

Space Shuttle

Dziejeszy dzień był dość nuuudny. Ogólnie rzecz ujmując to uczyłem się i uczyłem. Przerywane to było chodzeniem dookoła hotelu z książką w ręku/ręce :p. Plus tego wszystkiego jest taki, że się opalałem. Jak tak dalej pójdzie to będę brązowy już za tydzień.

Jakąś godzinę temu zadzwonił do mnie Gaf pytając się czy nie chcę pójść z nim i z jego mamą na coś do jedzenia.... W sumie to mogłem, choć jeść nie chciałem bo najadłem się tuż przed jego telefonem. Wiedziałem też że jeśli mi oferuje wyjście razem z jego mamą to warto skorzystać bo ona jest bardzo ważna dla niego. A jeśli jest taka ważna to zaproszenie mnie jest raczej dobrym wskaźnikiem znajomości (tak mi się wydaje), bo przecież mógłby spotkać się z nią zupełnie sam. Więc ogólnie fajnie. Wychodząc na parking Gaf już z daleka zaczął mnie wołać abym szybko przyszedł coś zobaczyć. Obok niego stała grupka ludzi i wszyscy wskazywali na coś. Patrzyłem tam gdzie oni, ale widocznie było to schowane za budynkiem. Podchodząc Gaf od razu pokazał mi prom kosmiczny który widzi. Wyglądało to jak gwiazda lecąca w górę zamiast w dół. Coś niesamowitego. Podobno został odpalony z okolic Florydy ale nie jestem tego pewien bo właśnie szukam tego w necie i nie mogę znaleźć.... ale widziałem! A jeśli to nie był prom to w takim razie było to UFO :D więc jeszcze lepiej:p Ogólnie była to świecąca gwiazdka i abyśmy wszyscy się zrozumieli- Ona świeciła nie dlatego że miała światełka na sobie, tylko dlatego bo płomień z rakety był tak wielki że było go widać 2000mil dalej. Tak więc czy to było UFO czy raketa - było to dość mistyczne doświadczenie. Takie rzeczy można zobaczyć w Stanach albo w Rosji. W Polszy możemy co najwyżej kapiszona sobie wystrzelić na pociechę.


W sumie to szkoda, że nie mamy takiego zaplecza. Czy to zależy od bogactwa kraju? Ciekaw jestem jak to jest siedzieć w takim czymś. Jakie to musi być przeciążenie podczas startu... Niewiarygodne. Może kiedyś uda mi się zobaczyć coś takiego z bliska. Ależ to musi być huk i jak jasno musi być.


Pojechaliśmy później do jakiejś pizzeri. Było sympatycznie i fajnie, bo kupiłem sobie za 1,85$ kubek (refil) do którego mogłem sobie nalać cokolwiek z automatu. Nie żałowałem sobie PowerRade'a a co tam. Mały kubek w USA to taki półlitrowy u nas, więc nalałem sobie kubas PR, wypiłem to jak oni jedli pizzuchę i jeszczę dopełniłem sobie kubas jak wychodziliśmy aby mieć na jutro jak będę po bieganiu albo ogólnie zamiast wody. :D Okazało się też że jest tam Swans czyli jakiś super markiet, gdzie można kupić wszystko. A nie jest to daleko od hotelu, więc można się tam spokojnie przejść z muzyczką na uszach. :D Tak więc w końcu jutro kupię jakieś podstawowe rzeczy, jak jakiś długopis, coś do jedzenia (ketchup, sosy i takie tam).


Ogólnie dzień uratowany :))

sobota, 15 maja 2010

Nauka czy nałuka? :D

(piszę ten wpis z tym kawałkiem na uszach :p)
Dzisiaj miałem dzień pełny nauki przerywany różnościami.

Ogólnie wstałem rano i wiedziałem, że jak nie zjem czegoś dobrego (wartościowego) to mój organizm zacznie sam siebie zjadać. Wiedziałem też że moje racje żywnościowe są dość ubogie, bo nie za wiele uzbierałem jedzenia od poniedziałku do piątku. A powiedziano mi (Gaf), że w soboty jedzenia nie dajo! Więc jak nie dajo to trzeba oszczędzać. No i z takich właśnie humorem powstałem z łoża. Zrobiłem sobie owocowy twist i kawkę. Zacząłem się uczyć jeszcze w betach. Tak minęło mi ok 90 minut. Stwierdziłem po tym, że pójdę poszukać mojego 65 letniego ziomka bo może podwiezie mnie na lotnisko. Wchodzę do lobby i i i ....i okazuje się, że rozdajo szamę!!!! ależ się ucieszyłem! napchałem się na maxa. Jak taki głupi osiołek. Napchałem się i wziąłem jeszcze ze sobą jedzonko na dzisiejszy wieczór i jutro. Spakowałem: mleko, jogurt, croissant, bułę i 3 krążki jakiegoś mięsa wołowego (już dzisiaj wiem, że będę nim rzygał po 2 miesiącach....:/) tak wygląda bułeczka z nimi w środku:

Ogólnie to nic ciekawego się nie działo. uczyłem się i uczyłem. Staram się walczyć z kompem i tylko wieczorami na dłuzej siadać. dzięki temu dzisiaj przeczytałem ze 100stron A4.

W międzyczasie jeszcze udało mi się pograć z miejscowymi ziomkami w kosza. Fajnie, bo są na całkiem dobrym poziomie. Można z nimi grać. Mają codziennie tutaj bywać, więc jest szansa złapania kogoś nie tlyko na kosza, ale może uda się wkręcić w środowisko.

czwartek, 13 maja 2010

:)) co tu dużo mówić.... jest zajebiście!!!

Ok powiedzcie mi co ja mam zrobić. Jak można nie kochać tego znienawidzonego przez niektórych kraju. Dzisiaj pojechałem do Flight International Academy (szkoła w której latam) aby tam na miejscu się pouczyć, aby przesiąknąć atmosferą lotnictwa, latania, benzyny, i wszystkiego co związanego ze skrzydłami.

Na początku strasznie cieżko było mi się uczyć, bo mam taki typ osobowości, że ja się rozkręcam. Nie potrafię jednego dnia wejść na wysoki poziom nauki. Potrzebuje 2 dni rozbiegu. Jak już je będę miał to mogę się uczyc all the time, z małymi przerwami. Dzisiaj więc walczyłem z nauką przez 4h. Na prawdę dobrze mi to wychodziło, ale i tak w pewnym m
omencie poczułem, że jeśli zaraz nie wsiądę do samolotu, to umrę. No i tak sobie to mocno wymarzyłem, że za 40 minut Brian powiedział, że jeśli chce to mogę z nim lecieć jak pax (pasażer). Jupiiiiii :D:D siedziałem sobie na tylnim siedzeniu (wygodna kanapa :p) obserwując co 65 letni Brian wraz ze swoim instruktorem robią w samolocie. Takie coś daje na maxa dużo, szczególnie jeśli wcześniej się troche polatało. Daje to poczucie innej perspektywy. Jak nie byłem w powietrzu od 5 miesięcy albo coś w podobie, to każde doświadczenie jest dla mnie ważne. Obejrzałem sobie okolicę, wszystkie punkty nawigacyjne. przyzwyczaiłem się do przeciążeń, do turbulencji. No po prostu miodzio. W powietrzu nie jest tak strasznie dużo ruchu aby nie dało się gadać. Myślałem, że będzie trudniej, a da się bez problemu komunikować. Tak więc ogólnie dzięń zaliczam do MEGA udanych. Mógłbym sie co prawda więcej pouczyć, ale wiem, że tak to już po prostu jest.

Dzisiaj oglądałem też drugi mecz Boston Celtics vs Cavaliers.... znow Cavaliers dostali baty... dzisiaj mecz oglądałem w pubie. Peddler's Daughter. grali tam jeszcze jacyś ziomkowie. Było mega zajebiście.!!! POlecam wpaść :p


a to jest mój pierwszy film video. Proszę o krytykę (konstruktywną) bo mi sie wydaje, że gadam jak prostak i nic ciekawego z tego nie ma. Będę się poprawiał z każdym filmem. W sumie to teraz jak je obejrzałem to stwierdzam z pokorą, że wszytkie są do bani. Nie jestem dobrym aktorem....



środa, 12 maja 2010

Hej wszystkim.

Oto pierwszy wpis na moim blogu, gdzie będę opisywał jak mi się żyje w USA i jak robi się licencję lotniczą. Pamiętam, że ostatnim razem jak pisałem bloga to poznałem wiele ciekawych osób i kilka osób pochwaliło bloga, tak wiec chcialem kontynuować ten proceder :p

POwiem jaka jest moja historia lotnicza i dlaczego ponownie jestem w Stanach.

Dwa lata temu zacząłem robic w Polsce Private Pilot License. Skończyłem robić ją po 4 miesiącach i na koniec moich wakacji postanowiłem uderzyć do Benton, Kansas niedaleko Wichita. Tam spędziłem dość ciekawe chwile mojego zycia. Dość frustrujące bo instruktor (Herb Pello) jest neurotycznym, nieogarniętym typem. Jednocześnie jest jednym z lepszych lotników ever. Nie miałem okazji poznać kogoś z tak duża wiedzą.





Ogólnie powiem Wam wszystkim, że przetrzepali mi sakwę na lotnisku.... cokolwiek to dla was znaczy, dla mnie nie było przyjemne i podchodziło pod psychiczny gwałt :p

PO odebraniu bagażu chciałem się przepakować i wrzucić ciężkie rzeczy z plecaka do walizki. Tak więc wyjąłem whisky które kupiłem na wolnocłówce (Grant's) aby mieć lekko. Przebrałem się i ruszyłem dalej, szczęśliwy że mam lekko na plecach. Niestety mój uśmiech nie był tym samym dla mnie i customs officer. :p od razu wskazał na mnie palcem i zapytał się mnie skąd lecę... No i tak zaczęło się maglowanie i całe przeszukiwanie mojego bagażu. Wyjął każdą rzecz, powąchał wszystko co mógł. Zajrzał mi nawet do kosmetyczki, otwierał długopisy, wyjął wszystko z portfela. Wszystko!! takim oto miłym sposobem spędziłem 20 minut srając w gacie, że przypieprzy sie do jakiejś bzdury i nie przepuści mnie dalej. W sumie mógłby zatrzymać mnie i powiedzieć, że mogę sobie grzecznie spieprzać do Polski. Na szczęście tego nie zrobił....

Udało mi się w końcu wyjść z tej kontroli... Mój ziomek z Benton, który mnie zaprosił do Nashu -Ghafoor czekał na mnie na prawdę długo. Ale jak mnie zobaczył to szczerze się ucieszył i mnie uściskał. ### przypomnę, że Herbert Pello nie podał mi nawet ręki...O_o.... weirdo! POjechaliśmy coś zjeść i napić się. Piłem przepyszne piwo Blue Moon w pubie o nazwie Peddler's Daughter, który polecam każdemu. Oczywiście tam przebywający ludzie byli dla mnie mega sympatyczni. Poznałem dziewczynę Ghafoora - Rosinę, która jest równie extrawertyczna i łapiąca kontakt co Gaf. Bardzo miło mi się spędziło czas, mimo, że była to dla mnie już 4 rano, a dla mnich dopiero 22... Ogólnie ledwo widziałem na oczy i mój mózg pracował jak w smole.

Przyjechaliśmy do hotelu o 24, co dla mnie było już 6 rano... Mój biologiczny zegar właśnie zaczynał nowy dzień, kiedy ja powinienem wg regionu zasypiać... Tak wiec moje myśli nie mogły przestać kręcić się. Wciąż o czymś myślałem. Cieszyłem się, że przyleciałem, że mieszkam z Gafem w domku, że Mariot daje nam zajebiste warunki mieszkaniowe (śniadanie, obiad (moge pić piwo prawie bez limitu lub wino), basen, internet, obsługa hotelowa, środki do mycia się, zmywarka, koszykówka, tv, dwie siłownie - allincluded).

Nastepnego dnia pojechalem na lotnisku pogadac z moim instruktorem. Nazywa sie Ken, wazy pewnie grubo ponad setke, ale jest mega fajny. powiedzial mi ze bedzie dla mnie wymagajacy, ze zawsze jest cos do poprawienia, ale dla mnie to jest ok. Ja wole aby ktos byl dla mnie wymagajacy, bo wtedy wiecej sie naucze, a place za to aby zdobyc max umiejetnosci a nie tylko troszke, bo instruktorowi nie chce sie.
Obecnie stanelo na tym, ze bede robil tutaj Multi Engine Flight Instructor. Łatwiej to znać i łatwiej później dorobić tylko SE CPL (Single Engine Comercial Pilot License). Tak wiec jak na razie mam do poknonania kilka książek. Myśle, że nie powinno mi to zająć więcej niż tydzień do 10 dni. Nie chciałbym poświęcać więcej czasu na to.

Tak w sumie zakończył się mój drugi dzień w Stanach.

KOlejnego dnia, czyli dzisiaj załatwiałem wszystkie sprawy. Kupiłem lapka, założyłem konto bankowe (Bank of America)w którym dostałem od ręki kartę debetową :p Poćwiczyłem i zabrałem się za załatwianie reszty rzeczy. Ogólnie dzień spox, choć mało produktywny. Gaf pomaga mi na maxa i nie wiem jak mu się odwdzięczę, ale na prawdę mega mega mi pomaga. Jeśli będę dla niego pracował to będzie to dla mnie przyjemność. Wystarczy uczyć się od niego jak robić biznes i jak tylko bede miał zieloną kartę, mogę robić biznes... zajebiście.

Ok, jutro uploaduje filmy na videobloga, którego chyba będę umieszczał tutaj. A dzisiaj zamieszczę kilka fotek :P








Greenland :-)


































spojrzenie z mojego okna.





















a to mój domek w którym zostaję :-)

ja mieszkam po środku na górze. W tym samym domku chyba są jeszcze 4 mieszkania.