sobota, 29 maja 2010

:))) Pierwszy lot:)

Jak ktoś mi powie, że siedzenie w domu jest lepsze niż cokolwiek innego to wyśmieję i poniżę przy wszystkich :p :p



Dzisiaj pojechałem jak zawsze (przynajmniej ostatnio) do szkoły. Nie mogłem się skupić za bardzo na nauce. Kombinowałem na maxa aby nie uczyć się, jak zrobić dużo ale się nie narobić....:p Po godzince złapałem rytm... nauka zaczęła wchodzić. Ksiązka otwarta, notatki, dokładne powtórzenie wysokości każdej z klas przestrzeni powietrznych, wymagania dotyczące lotu w każdej z nich, później dokładna analiza rozmieszczenia środka cieżkości i parcia.... Rozumienie było na poziomie 200%. Gdy już wiedziałem, że wszystko będzie dobrze i nauka idzie dobrze, do pokoju wszedł Nick... Proste pytanie: lecisz ze mną i z gościem za Boston?. Odpowiedź jeszcze prostsza: poczekaj tylko zrzucę z siebie co niepotrzebne w samolocie:)))


No i wybraliśmy się na lot, który miał w jedną stronę trwać ok 45'. Wsiedliśmy do Cessny 172 z chowanym podwoziem, z silnikiem wystarczająco mocnym aby można było zakwalifikować samolot do High Performance, zmienny skok śmigła, więc wszystko czego potrzeba pilotowi aby cieszyć się maszyną :) Awionika też była dobra. Mieliśmy GPS (nie zapamiętałem jaki model, ale pełna mapa była) Attitude Indicator był LCD. Więc ogólnie całkiem fajnie w środku. W jedną stronę poleciałem na tylniej kanapie, bo odwoziliśmy jakiegoś człowieka który chciał odebrać swój samolot z lotniska. Miły starszy człowiek, który kiedyś latał w liniach lotniczych a teraz gra w symfonii Bostońskiej i jest też dyrygentem (chyba nie na raz...O_o). Lot minął całkiem ciekawie, ja ogólnie oglądałem sobie jak wyglądało wszystko z góry. Nie zastanawiałem sie za bardzo jak oni lecą, bo i tak wrzucili autopilot i tylko gadali z approach alb departure Bostonu. Słuchałem jednym uchem a drugim zachwycałem się tym co za oknem. Z resztą zdjęcia są właśnie z tego kawałka lotu gdzie miałem obydwie ręce wolne i mózg zajęty widokami :)


Lądowanie trochę mnie zaskoczyło bo samolot miał strasznie zadartą maskę do góry w ustawieniu "neutralnym", czy do kołowania. No ale spoko, nich i tak będzie. 

Później siedziałem sobie po prawej szczęśliwy, że mogę obserwować wszystko z bliska, a nie robić strusią szyję :p

Nick najpierw wręczył mi check-listę, więc razem z nim przeleciałem ją, aby wszystko było ok. Później pyta się czy mam High Performance rating? No niestety nie mam.... nie miałem za wiele czasu... No więc on do mnie, że trudno,.... kołuj do pasa, chcesz wystartować? "no pewnie, że chcę, co za pytanie" On powiedział, że będzie mi chował klapy i podwozie abym skupił się na kontrolowaniu samolotu bo go nie znam i siedzę na prawym. "ok" Moc miał sporą, ale nie aż tak jakbym sobie wyobrażał. Dość szybko wzbijaliśmy się w powietrze. Na 900ft kręciliśmy w prawo, wzbijamy się do 4500ft. Dość szybko to nam poszło. Samolot trochę jeszcze narowisty, ale nie jakiś skomplikowany, zacząłem ogarniać wszystkie przyrządy i co się z czym je. 4500ft, redukcja mocy, trimm, props i jest ok. Teraz zaczyna się najfajniejsza zabawa. Jak lecieliśmy w tamtą stronę chmury nie przeszkadzały nam, teraz były na tyle wysoko, że trzeba było je slalomem omijać. :D Groundspeed na poziomie 150-160kt sprawia, że dość dynamicznie się to działo :) 

Uczucie jest porównywalne do tego jak nie raz pewnie każdy z nas miał, gdy śnił o lataniu. Omijanie kłębiastych chmur, zabawa w puchu całkowicie kontrolowana i bezpieczna. Gdy tak celowałem w przerwy między chmurami, gdy szukałem przelotu między jedną chmurą a drugą, czułem się niesamowicie. Było to maxymalnie mistyczne przeżycie. Chyba tylko raz miałem takie, gdy po raz pierwszy sam przebijałem się przez chmury w locie IFR 2 lata temu, ale to nie było to samo.... Niestety moja przyjemność trwała tylko ~35', bo puścili nas przez przestrzeń powietrzną Bravo. Jednocześnie dlatego mogliśmy tak blisko lecieć obok chmur, bo założeniem jest aby nie wlatywać w chmury, nie ma wymogów dystansu od obłoków. Więc nie ma tego co by na dobre nie wyszło. 

Przy naszym lotnisku odbywały się skoki spadochronowe, więc musieliśmy odrobinę nadrobić drogi aby nie przeszkadzać skoczom. Zniżanie do 1500 stóp, jakieś 4NM od Base Leg zrzuciłem podwozie, Nick zadbał później o klapy (trochę szkoda, bo chciałem sam),trimm do lądowania, klapki, i jesteśmy na Base Leg. W zakręcie Base to Final wrzuciliśmy ostatnie klapki. zniżanie dość pionowe, ale stabilne, trochę przestrzeliłem oś pasa, ale byliśmy jeszcze daleko i spokojnie wyprostowałem. Mieliśmy delikatny wiaterek z prawej. Pamiętałem dwie rzeczy jakie mi Nick powiedział: ciężko się go podnosi do góry i maska jest dziwnie wysoko jak na lądowanie. Ciężko było mi zobaczyć z jaką prędkością lecimy, bo kiepsko był zamontowany prędkościomierz (tak, że nie widziałem oznaczeń 60 i 80 kt) tylko zielony łuk. No ale mniej więcej było dobrze.Przyziemienie dość miękkie, nie spodziewałem się tego po tak długiej przerwie...:) Trochę później samolot w lewo skręcił, bo chciałem hamować i nierównomiernie nacisnąłem hamulce, ale to była chwila. 

Skołowaliśmy i z bananem na japie wyskoczyłem z samolotu dziękując Nickowi za darmowy lot. Na koniec jeszcze  Nick chciał mi to wpisać do logbooka jako szkolenie na High Performacne :p więc jutro będę miał już 45 minut wbite do Logbooka, za darmo :) a godzinka kosztuje 190$ z instruktorem :) tak więc w kieszeni mam ok 600zł :) 

Sama przyjemność :)


Niestety zamieszczam tylko 2 zdjęcia, bo reszta nie chce się zrzucić z komórki...ahhh...

no ale udało się. Teraz celem jest miejscowa remiza :p czyli chyba jedyny klub w Nashua :p

a jutro do Bostonu :)


poniedziałek, 24 maja 2010

How I was pulled off ....

"Jakiż piękny dzień" pomyślał sobie Bartek. Idealny aby pojechać samochodzikiem do szkoły i pouczyć się. :)

Przez to, że bardzo lubię poruszać się wszelkimi środkami transportu, moja ekscytacja była dość spora, pomimo, że samochód z 1999r. Nie mniej jednak fajnie, bo jeszcze sam nie jeździłem po amerykańskich drogach. Tak więc rutynowe czynności poranne odrobiłem i wpakowałem się do samochodu. Wszystko ładnie, pięknie i gładko. W sumie to nawet dziwiłem się jak to może być, że tutaj trzeba uczyć się jeździć. Ogólnie jest tylko: do przodu to gaz, jak chcesz się zatrzymać to hamulec. W sumie nie ma większej filozofii. Bardziej wolę manualną skrzynię biegów, bo daje większą frajdę jadącemu. Można pomajtać drążkiem, pościemniać, że się rajdowo umie jeździć i wrzucić niższy bieg niż się powinno.... A tutaj nie za bardzo. Bieg do jazdy dziennej i koniec zabawy... Za to można podczas jazdy spokojnie gadać przez komórkę, ustawiać GPSa, drapać się po głowie, oglądać książkę i otaczającą mnie naturę na raz. :)

Dojeżdżałem już do lotniska, a tu na poboczu Policja stoi... szybki skan prędkościomierza, światła włączone, pasy zapięte, wyglądam na normalnego...powinno być ok. Jadę sobie dalej. Słuchałam stacji z Rockiem....Patrzę w lusterko....a za mną jak z filmu akcja: samochód policyjny wali światłami. WOW myślę sobie, że będzie akcja. Przynajmniej sobie popatrzę jak przejeżdżają... Prawo w USA nakazuje zjechać na pobocze i zatrzymać się zupełnie aby umożliwić im przejazd... zatrzymuje się a ta łajza staje za mną.... ooooooooooooo LOOOOOLLLL!!! 

No dobra, lekki stres, że będę w plecy jakieś 100$ za nie wiadomo co, albo jeszcze gorzej. Dobra, jak kara to kara. Wyciągam wszystkie dokumenty samochodu, portfel i zdejmuje okulary przeciwsłoneczne. Niech patrzy jaki jestem biedny :((

Podchodzi do mnie ziomek jak z filmów. Co by nie powiedzieć o całej akcji, jak mnie nie zestresowała to przyznać muszę, że podobał mi się klimat. Wszystko jak w filmach akcji. POwinienem mieć tylko jakiś pistolet w schowku i nie pozostawić mu szans:p 

Przy moim oknie pojawia się taki gościu. Przywitał się i poprosił o dokumenty. Spox na to byłem przygotowany. Później wyciągnął pistolet i kazał mi powoli wysiąść z samochodu i rzucić broń...eee sek to była moja wyobraźnia. On zaczął się pytać na ile tutaj jestem i czy mogę dać mu prawo jazdy. Więc ja, na to, że trzymasz moje prawo jazdy w ręku. To polskie prawko, jestem turystą a to samochód kolegi. Hmmm ok... w takim razie poszedł to sprawdzić u siebie w radiowozie. Siedział tam z 5 minut, ja zdążyłem się ugotować w swojej puszce. Na zewnątrz było spokojnie z 25 stopni w słońcu. Gdy wychodził z samochodu, patrzyłem tylko czy ma ze sobą różowy papierek, który oznaczałby, że dostałem mandat.... niestety różowy papierek powiewał wesoło na wietrze. Chyba właśnie po to jest różowy, aby złagodzić ból mandatu :p Wręczył mi go i powiedział, że to jest mandat i jeśli będę 22 czerwca w USA to mam się stawić w sądzie....ahhhhhhhhhhhhh, co za ból. Pytam się w takim razie co źle zrobiłem, za co kara. Powiedział, że nie mam jakiejś tam naklejki na szybie od rejestracji, dlatego mnie zatrzymał, ale to kwestia 30 dni, więc luzik, nie powinienem się martwić. Więc ile mam zapłacić i za co? "nie musisz płacić, dostałeś mandat, bo twoje prawko nie jest ważne u nas." WOW jak to? Przecież każdy mój kolega jeździł z takim prawkiem jak ja, poza tym ktoś w szkole latania powiedział, że takie wystarcza w zupełności. "niee na pewno nie jest takie dobre i powinieneś wyrobić sobie inne." ok w takim razie wyrobie... Powiedział mi gdzie i rozstaliśmy się życząc sobie miłego dnia i bezpiecznej jazdy... spox... nie dość że zostałem zatrzymany przez policję i było zajebiście bo widziałem jak to jest, to jeszcze nie dostałem żadnego mandatu :) ależ fajnie. może nawet pójdę sobie do sądu aby zobaczyć jak to jest :) fajnie fajnie.

Później miałem straaaaaaaaaaasznie dużo nauki i nauki. btw. Jeden z ziomków zaproponował mi, że jak będę chciał to możemy się wybrać razem i postrzelać trochę. Oni mają pistolety od kalibru .30 do .50 :DD Więc już się nie mogę doczekać :p to będzie zabawa. Podobno strzał z .50 urywa rękę :)) chcę mieć urwaną rękę, to musi być fajne uczucie :))

Na końcu pojechałem do jakiegoś wielkiego centrum handlowego aby zrobić zakupy. Część na sprzedaż do Polski część dla siebie. Na sprzedaż udało mi się kupić spodnie Levis za 9$ i jeszcze jedne za 20$. Nowe i fajne, mi się osobiście bardzo podobają. mam nadzieje opchnąć je po 200zl, byłoby ładnie. Na jednych miałbym przebicie kilka set procent O_o WOW

Jeśli wszystko dobrze pójdzie to będę miał zabawę. Poza tym chyba ubiorę się tutaj na maxa, bo jak dobrej jakości spodnie kosztują 10$ to głupotą byłoby ich nie wziąć. Tyle samo kosztował mnie T-shirt firmy Hollister, która ponoć jest dość dobra. 

No to tyle, dzisiaj było sporo emocji. Mam nadzieję, że jutro będzie mniej. Ah no i zgubiłem się w drodze powrotnej ze sklepu :p, ale to już tak mało emocjonujące, że nie ma sensu opisywać :p

piątek, 21 maja 2010

.......nie da się zatytułować tego wpisu......

Wyobraźnia jest piękna. Nie potrafiłbym bez niej żyć. Kiedyś usłyszałem zdanie, że dlatego, że nie wierzę w boga to jestem pusty wewnętrznie, że nie ma po co żyć i starać się, że nie ma we mnie czegoś więcej, że życie musi być puste bez jakiejś większej siły.

Hmmm.... może to dziwne, ale ja sam czuję, że Bóg nie jest mi potrzebny aby czuć, że jest jakaś mistyka w świecie. Mam poczucie, że jest coś więcej...że jest coś ukrytego przed oczami tych którzy nie chcą patrzeć. Nie uważam, że jest życie poza grobowe, nie uważam, że jest coś co mną steruje. Uważam, że jest coś takiego w każdym z nas, że gdyby to uwolnić.... można byłoby wtedy zobaczyć jak z każdego niczym kaskada wylewa się wyobraźnia. Jest to dla mnie coś transcendentnego, coś wielkiego, coś zbyt kolorowego aby nazwać to kolorowym. Ciężkie jest to dla mnie do opisania, ja to po prostu czuje. Podejrzewam jak czują się zagorzali maniacy religijni, gdy mówią, że bóg jest największą siłą i nie da się jej wytłumaczyć, szczególnie jak czują jego obecność. Pomimo, że ja nie czuję obecności Boga, to wiem co to jest czuć coś czego nie da się wytłumaczyć. To po prostu jest.... to się czuje. Ja mam wyjątkowe fale czegoś takiego jak słucham pięknej muzyki. Moim idealnym stanem jest leżeć w łóżku, w nocy, gdy wszyscy już śpią, założyć słuchawki na głowę zamknąć oczy i słuchać poruszającego kawałka. Nie chodzi mi o kawałek Red Hot Chili Peppers, który ma poruszać ciało. Chodzi mi np o taki typ muzyki jak podałem Ci w poprzednim wpisie: "Wake up Sister" - Parov Stelar. Wsłuchiwanie się w brzmienie każdego instrumentu, tembru głosu... wyobrażanie sobie jak to jest śpiewane, jak to jest grane, przeniesienie się do muzyki....


Spróbujcie sobie którejś nocy tak zrobić. Zakochacie się w tym, ale trzeba całkowicie słuchać muzyki, nie myśleć o problemach, albo to obiedzie następnego dnia. Te 3 minuty są zarezerwowane tylko dla muzyki...


(believe it or not, but I'm not drunk or high.... just an imaginarium)

czwartek, 20 maja 2010

video - droga do sklepu i pokój hotelowy....:)

Niestety trochę zajmuje mi wrzucanie video bloga czy krótko mówiąc zwykłego nagrania. Jest to o tyle dziwne, że czas kiedy nagrywam coś jest przesunięty o jakieś 2-3 dni od momentu gdy wrzucam to do internetu. Dlatego uprzedzam, że chronologia się nie zgadza.


Jeden film to ukazanie okolicy hotelowej, poszedłem na zakupy i chciałem uwiecznić jak to ogólnie wygląda tutaj. Pamiętam, że na początku było to dla mnie fajne doświadczenie zobaczyć jak bardzo różnią się te państwa. W sumie nie ma tam wielkego wow, ale zwykła rzeczywistość i JA :DD



Zastanawiałem się ostatnio, dlaczego ci ludzie tutaj są tak strasznie grubi??? Jest taki jeden ziomek na recepcji który jest tak wielki, że nie mogę się na niego napatrzeć. Wierzcie lub nie, ale jego brzuszysko zakrywa cały pasek. On na milion procent nie widzi swoich stóp, jego nogi są identyczne jak u wróbla. Małe nóżki i wielka góra. Wróbel chyba też nie widzi swoich łapek...? On na pewno też nie widzi swoich.... Zawsze zastanawia mnie jak taka osoba siada na kiblu... hahaha czy on się mieści czy nie? Czy on musi utrzymywać równowagę jakby siedział na malutkim taborecie czy przez to, że jest taki tłusty to po prostu klinuje się w dziurze i siedzi...no jakoś rozbraja mnie takie tłuste cielsko. W Kansas nie miałem okazji obserwować aż tylu osób, więc nie miałem możliwości oceny, ale tutaj przewija się duuużo osób. Wczoraj na śniadaniu policzyłem że na sali siedziało 13 grubasów i 3 normalne osoby (w tym ja) 13!!!!!! o zgrozo!!! I dlaczego z nich są takie spaślaki? ?? bo mają zajebiste fury i odległość do najbliższego sklepu ze słodyczami to 6km więc nie da rady ruszyć obwarzanków na spacer. Lepiej podjechać i w drodze zjeść pączki które się kupiło!! O Zgrozo!!!!

Dlatego ja biegam tutaj prawie codziennie. Nie mam wyjścia z jedzeniem, bo nie chcę wydawać kasy na nie, więc biegam dużo. Udało mi się na razie biegać 7 razy przez 9 dni, miałem więc 2 dni przerwy. Do tego ćwiczenia siłowe na siłce. Inaczej nie da rady spalić tego co dzisiaj było na obiad...: hamburger albo hot dog. W podgrzewaczu buła z kotletem, a obok wszystko co można wsadzić do środka: ser żółty, musztarda, sałata, pomidor, ketchup, pikles. Jako dodatek: sałata (sosy do wyboru), sałatka ziemniaczana z kilogramem majonezu!!!, chipsy (to takie amerykańskie aby do posiłku jeść chipsy), dodatkowy ser żółty, i słodycze na deser lub pomarańczka. Smaczne to, nie powiem, ale tłuszcz wycieka bokami i zamienia się w boczki, takie że wróbelek stópek nie widzi....


Nie dać się to moja dewiza, jak możliwe to jeść jak najwięcej zdrowych rzeczy (na szczęście na śniadanie można nabrać takich smakołyków jak owocki i mleko)


A drugi film to mój pokój hotelowy. Nadal z wielkim bałaganem, ale wszystko opisuje na filmie. Liczę na wyrozumiałość mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, że ja jestem wielkim pedantem i zawsze mam super czysto w pokoju, zawsze mam wytarte kurze, pod meblami zawsze zamiecione, śmieci wyrzucone... więc co złego to nie ja!

Muzyka...aż muzyka!!


Ostatnio oszalałem na punkcie muzyki bardziej niż normalnie. Nie mogę się powstrzymać aby nie słuchać jednego kawałka non stop. Zastanawiałem się dzisiaj nad tym, że dla mnie jest to przeżycie estetyczne. Słuchanie tego kawałka "Wake up Sister" by Parov Stelar sprawia, że wewnątrz cały śpiewam i czuję dokładnie ładunek emocjonalny jaki jest zawarty w tej melodii. Zastanawiałem się, czy jeśli przekażę choć odrobinę tego drugiej osobie, to czy choć odrobinę zahacza to o sztukę. Sam nie potrafię czegoś takiego tworzyć, nie mam umiejętności, ale za to w pełni odczuwam co zawiera w sobie ten kawałek, więc jeśli dzielę się z kimś sztuką to czy jest to dawanie czegoś od siebie? W końcu sztuka to dawanie czegoś z wnętrza siebie. Czy w takim razie jeśli pokazuję Ci ten kawałek to znaczy, że przekazuję Ci coś swojego? Zawsze starałem się osobom podatnym na piękno muzyki pokazać co tkwi w muzyce jakiej słucham. Dla mnie liczy się jakiś drobny szczegół. Np w tym kawałku strasznie podoba mi się odcinek od 1:40 gdzie nagle wszystko cichnie, nikt nie śpiewa, jest tylko drżenie instrumentów, wyczekiwanie na dalszą część, aż do 1:59 gdzie głos tej kobiety wibruje, drży przy śpiewaniu. To jest dla mnie coś takiego, że zamykam oczy przy słuchaniu tego. Wczoraj np biegałem w nocy słuchając tego i gdy leciał odcinek 1:40-1:59 musiałem zamknąć oczy i czuć to na maxa (biegłem i nie wpadłem na słup :p) Nie mogę!! Coś pięknego....





środa, 19 maja 2010

Peddlers Daughter Pub i Budweiser brewery

Hey wszystkim! 

Dzisiaj nie mam za wiele czasu na pisanie, bo za sekundę rozpoczyna się wypasiony mecz NBA (lakers vs Suns), ostatnio było dość ciekawie :)))

Zapomniałem ostatnim razem wrzucić fotki z Peddler's Daughter Pub, czyli miejsca gdzie zabrał mnie Gaf pierwszej nocy oraz kilka razy poza tym. Ogólnie bardzo fajne miejsce, ale niestety mój angielski nie jest na tyle dobry aby integrować się w takich miejscach. Jest trochę za głośno, w związku z czym czasami połowa jakiegoś słowa mi umyka, a jak nie słyszę połowy wyrażenia to niestety nie rozumiem już nic. Dlatego właśnie zamykam się i nie odzywam. Podejrzewam, że jak będę chciał spotkać się z jakimiś ziomkami tutaj to będę musiał wymuszać spotykanie się w bardziej chilloutowym miejscu...(zdjęcie wyżej to Nashua Nocą)
Nie zmienia to faktu, że spróbowałem tam piwa w którym się zakochałem. Nazywa się Blue Moon. Jest z jakimś dodatkiem pomarańczy, jest bardzo słabo gazowane, więc można więcej wypić niż normlanie bo brzucha nie wywala i jest ponoć 5% alko w nim, czego zupełnie nie czuć. Podawane jest razem z pomarańczką. No na prawdę miodzio!


Wczoraj natomiast miałem okazję pójść do Browarni Budweisera która jest na przeciwko mojego hotelu. To co mnie niesamowicie tam zaskoczyło to zapach. przepiękny zapach pszenicy, drewna a na końcu piwa. W tym wielkim garnku poniżej gotuje się albo praży pszenica. Siedzi tam około godziny aby wydobyć wszystkie możliwe wartości smakowe z niej. Później przechodzi dość prosty ale długi proces który doprowadza do ostatecznego wyniku czyli przepysznego piwka. Jeden z procesów to fermentacja. Sposobem na lepszy smak to skrawki kory, które dodają do całej beczki (tej poniżej) w specjalnych "torpedos". kora jest specjalnie oczyszczana aby nic nie dostało się do piwka ale pozostaje na niej cały zapach i aromat który jest później (ponoć) czuć w piwie. Na końcu można było spróbować sobie 2 różnych browarów. Ja wziąłem sobie Bud Light Golden Wheat  i Summer Bun (sezonowe piwo które produkują tylko 3 miesiące). Ogólnie bardzo smakowało mi pszeniczne piwko, a to drugie nie różniło się niczym od innych browarów. Nic specjalnego.




Może jeszcze dzisiaj uda mi się wrzucić filmik na którym ukazałem cały swój pokój hotelowy :p muszę tlyko podładować kamerkę :))


niedziela, 16 maja 2010

Space Shuttle

Dziejeszy dzień był dość nuuudny. Ogólnie rzecz ujmując to uczyłem się i uczyłem. Przerywane to było chodzeniem dookoła hotelu z książką w ręku/ręce :p. Plus tego wszystkiego jest taki, że się opalałem. Jak tak dalej pójdzie to będę brązowy już za tydzień.

Jakąś godzinę temu zadzwonił do mnie Gaf pytając się czy nie chcę pójść z nim i z jego mamą na coś do jedzenia.... W sumie to mogłem, choć jeść nie chciałem bo najadłem się tuż przed jego telefonem. Wiedziałem też że jeśli mi oferuje wyjście razem z jego mamą to warto skorzystać bo ona jest bardzo ważna dla niego. A jeśli jest taka ważna to zaproszenie mnie jest raczej dobrym wskaźnikiem znajomości (tak mi się wydaje), bo przecież mógłby spotkać się z nią zupełnie sam. Więc ogólnie fajnie. Wychodząc na parking Gaf już z daleka zaczął mnie wołać abym szybko przyszedł coś zobaczyć. Obok niego stała grupka ludzi i wszyscy wskazywali na coś. Patrzyłem tam gdzie oni, ale widocznie było to schowane za budynkiem. Podchodząc Gaf od razu pokazał mi prom kosmiczny który widzi. Wyglądało to jak gwiazda lecąca w górę zamiast w dół. Coś niesamowitego. Podobno został odpalony z okolic Florydy ale nie jestem tego pewien bo właśnie szukam tego w necie i nie mogę znaleźć.... ale widziałem! A jeśli to nie był prom to w takim razie było to UFO :D więc jeszcze lepiej:p Ogólnie była to świecąca gwiazdka i abyśmy wszyscy się zrozumieli- Ona świeciła nie dlatego że miała światełka na sobie, tylko dlatego bo płomień z rakety był tak wielki że było go widać 2000mil dalej. Tak więc czy to było UFO czy raketa - było to dość mistyczne doświadczenie. Takie rzeczy można zobaczyć w Stanach albo w Rosji. W Polszy możemy co najwyżej kapiszona sobie wystrzelić na pociechę.


W sumie to szkoda, że nie mamy takiego zaplecza. Czy to zależy od bogactwa kraju? Ciekaw jestem jak to jest siedzieć w takim czymś. Jakie to musi być przeciążenie podczas startu... Niewiarygodne. Może kiedyś uda mi się zobaczyć coś takiego z bliska. Ależ to musi być huk i jak jasno musi być.


Pojechaliśmy później do jakiejś pizzeri. Było sympatycznie i fajnie, bo kupiłem sobie za 1,85$ kubek (refil) do którego mogłem sobie nalać cokolwiek z automatu. Nie żałowałem sobie PowerRade'a a co tam. Mały kubek w USA to taki półlitrowy u nas, więc nalałem sobie kubas PR, wypiłem to jak oni jedli pizzuchę i jeszczę dopełniłem sobie kubas jak wychodziliśmy aby mieć na jutro jak będę po bieganiu albo ogólnie zamiast wody. :D Okazało się też że jest tam Swans czyli jakiś super markiet, gdzie można kupić wszystko. A nie jest to daleko od hotelu, więc można się tam spokojnie przejść z muzyczką na uszach. :D Tak więc w końcu jutro kupię jakieś podstawowe rzeczy, jak jakiś długopis, coś do jedzenia (ketchup, sosy i takie tam).


Ogólnie dzień uratowany :))

sobota, 15 maja 2010

Nauka czy nałuka? :D

(piszę ten wpis z tym kawałkiem na uszach :p)
Dzisiaj miałem dzień pełny nauki przerywany różnościami.

Ogólnie wstałem rano i wiedziałem, że jak nie zjem czegoś dobrego (wartościowego) to mój organizm zacznie sam siebie zjadać. Wiedziałem też że moje racje żywnościowe są dość ubogie, bo nie za wiele uzbierałem jedzenia od poniedziałku do piątku. A powiedziano mi (Gaf), że w soboty jedzenia nie dajo! Więc jak nie dajo to trzeba oszczędzać. No i z takich właśnie humorem powstałem z łoża. Zrobiłem sobie owocowy twist i kawkę. Zacząłem się uczyć jeszcze w betach. Tak minęło mi ok 90 minut. Stwierdziłem po tym, że pójdę poszukać mojego 65 letniego ziomka bo może podwiezie mnie na lotnisko. Wchodzę do lobby i i i ....i okazuje się, że rozdajo szamę!!!! ależ się ucieszyłem! napchałem się na maxa. Jak taki głupi osiołek. Napchałem się i wziąłem jeszcze ze sobą jedzonko na dzisiejszy wieczór i jutro. Spakowałem: mleko, jogurt, croissant, bułę i 3 krążki jakiegoś mięsa wołowego (już dzisiaj wiem, że będę nim rzygał po 2 miesiącach....:/) tak wygląda bułeczka z nimi w środku:

Ogólnie to nic ciekawego się nie działo. uczyłem się i uczyłem. Staram się walczyć z kompem i tylko wieczorami na dłuzej siadać. dzięki temu dzisiaj przeczytałem ze 100stron A4.

W międzyczasie jeszcze udało mi się pograć z miejscowymi ziomkami w kosza. Fajnie, bo są na całkiem dobrym poziomie. Można z nimi grać. Mają codziennie tutaj bywać, więc jest szansa złapania kogoś nie tlyko na kosza, ale może uda się wkręcić w środowisko.

czwartek, 13 maja 2010

:)) co tu dużo mówić.... jest zajebiście!!!

Ok powiedzcie mi co ja mam zrobić. Jak można nie kochać tego znienawidzonego przez niektórych kraju. Dzisiaj pojechałem do Flight International Academy (szkoła w której latam) aby tam na miejscu się pouczyć, aby przesiąknąć atmosferą lotnictwa, latania, benzyny, i wszystkiego co związanego ze skrzydłami.

Na początku strasznie cieżko było mi się uczyć, bo mam taki typ osobowości, że ja się rozkręcam. Nie potrafię jednego dnia wejść na wysoki poziom nauki. Potrzebuje 2 dni rozbiegu. Jak już je będę miał to mogę się uczyc all the time, z małymi przerwami. Dzisiaj więc walczyłem z nauką przez 4h. Na prawdę dobrze mi to wychodziło, ale i tak w pewnym m
omencie poczułem, że jeśli zaraz nie wsiądę do samolotu, to umrę. No i tak sobie to mocno wymarzyłem, że za 40 minut Brian powiedział, że jeśli chce to mogę z nim lecieć jak pax (pasażer). Jupiiiiii :D:D siedziałem sobie na tylnim siedzeniu (wygodna kanapa :p) obserwując co 65 letni Brian wraz ze swoim instruktorem robią w samolocie. Takie coś daje na maxa dużo, szczególnie jeśli wcześniej się troche polatało. Daje to poczucie innej perspektywy. Jak nie byłem w powietrzu od 5 miesięcy albo coś w podobie, to każde doświadczenie jest dla mnie ważne. Obejrzałem sobie okolicę, wszystkie punkty nawigacyjne. przyzwyczaiłem się do przeciążeń, do turbulencji. No po prostu miodzio. W powietrzu nie jest tak strasznie dużo ruchu aby nie dało się gadać. Myślałem, że będzie trudniej, a da się bez problemu komunikować. Tak więc ogólnie dzięń zaliczam do MEGA udanych. Mógłbym sie co prawda więcej pouczyć, ale wiem, że tak to już po prostu jest.

Dzisiaj oglądałem też drugi mecz Boston Celtics vs Cavaliers.... znow Cavaliers dostali baty... dzisiaj mecz oglądałem w pubie. Peddler's Daughter. grali tam jeszcze jacyś ziomkowie. Było mega zajebiście.!!! POlecam wpaść :p


a to jest mój pierwszy film video. Proszę o krytykę (konstruktywną) bo mi sie wydaje, że gadam jak prostak i nic ciekawego z tego nie ma. Będę się poprawiał z każdym filmem. W sumie to teraz jak je obejrzałem to stwierdzam z pokorą, że wszytkie są do bani. Nie jestem dobrym aktorem....



środa, 12 maja 2010

Hej wszystkim.

Oto pierwszy wpis na moim blogu, gdzie będę opisywał jak mi się żyje w USA i jak robi się licencję lotniczą. Pamiętam, że ostatnim razem jak pisałem bloga to poznałem wiele ciekawych osób i kilka osób pochwaliło bloga, tak wiec chcialem kontynuować ten proceder :p

POwiem jaka jest moja historia lotnicza i dlaczego ponownie jestem w Stanach.

Dwa lata temu zacząłem robic w Polsce Private Pilot License. Skończyłem robić ją po 4 miesiącach i na koniec moich wakacji postanowiłem uderzyć do Benton, Kansas niedaleko Wichita. Tam spędziłem dość ciekawe chwile mojego zycia. Dość frustrujące bo instruktor (Herb Pello) jest neurotycznym, nieogarniętym typem. Jednocześnie jest jednym z lepszych lotników ever. Nie miałem okazji poznać kogoś z tak duża wiedzą.





Ogólnie powiem Wam wszystkim, że przetrzepali mi sakwę na lotnisku.... cokolwiek to dla was znaczy, dla mnie nie było przyjemne i podchodziło pod psychiczny gwałt :p

PO odebraniu bagażu chciałem się przepakować i wrzucić ciężkie rzeczy z plecaka do walizki. Tak więc wyjąłem whisky które kupiłem na wolnocłówce (Grant's) aby mieć lekko. Przebrałem się i ruszyłem dalej, szczęśliwy że mam lekko na plecach. Niestety mój uśmiech nie był tym samym dla mnie i customs officer. :p od razu wskazał na mnie palcem i zapytał się mnie skąd lecę... No i tak zaczęło się maglowanie i całe przeszukiwanie mojego bagażu. Wyjął każdą rzecz, powąchał wszystko co mógł. Zajrzał mi nawet do kosmetyczki, otwierał długopisy, wyjął wszystko z portfela. Wszystko!! takim oto miłym sposobem spędziłem 20 minut srając w gacie, że przypieprzy sie do jakiejś bzdury i nie przepuści mnie dalej. W sumie mógłby zatrzymać mnie i powiedzieć, że mogę sobie grzecznie spieprzać do Polski. Na szczęście tego nie zrobił....

Udało mi się w końcu wyjść z tej kontroli... Mój ziomek z Benton, który mnie zaprosił do Nashu -Ghafoor czekał na mnie na prawdę długo. Ale jak mnie zobaczył to szczerze się ucieszył i mnie uściskał. ### przypomnę, że Herbert Pello nie podał mi nawet ręki...O_o.... weirdo! POjechaliśmy coś zjeść i napić się. Piłem przepyszne piwo Blue Moon w pubie o nazwie Peddler's Daughter, który polecam każdemu. Oczywiście tam przebywający ludzie byli dla mnie mega sympatyczni. Poznałem dziewczynę Ghafoora - Rosinę, która jest równie extrawertyczna i łapiąca kontakt co Gaf. Bardzo miło mi się spędziło czas, mimo, że była to dla mnie już 4 rano, a dla mnich dopiero 22... Ogólnie ledwo widziałem na oczy i mój mózg pracował jak w smole.

Przyjechaliśmy do hotelu o 24, co dla mnie było już 6 rano... Mój biologiczny zegar właśnie zaczynał nowy dzień, kiedy ja powinienem wg regionu zasypiać... Tak wiec moje myśli nie mogły przestać kręcić się. Wciąż o czymś myślałem. Cieszyłem się, że przyleciałem, że mieszkam z Gafem w domku, że Mariot daje nam zajebiste warunki mieszkaniowe (śniadanie, obiad (moge pić piwo prawie bez limitu lub wino), basen, internet, obsługa hotelowa, środki do mycia się, zmywarka, koszykówka, tv, dwie siłownie - allincluded).

Nastepnego dnia pojechalem na lotnisku pogadac z moim instruktorem. Nazywa sie Ken, wazy pewnie grubo ponad setke, ale jest mega fajny. powiedzial mi ze bedzie dla mnie wymagajacy, ze zawsze jest cos do poprawienia, ale dla mnie to jest ok. Ja wole aby ktos byl dla mnie wymagajacy, bo wtedy wiecej sie naucze, a place za to aby zdobyc max umiejetnosci a nie tylko troszke, bo instruktorowi nie chce sie.
Obecnie stanelo na tym, ze bede robil tutaj Multi Engine Flight Instructor. Łatwiej to znać i łatwiej później dorobić tylko SE CPL (Single Engine Comercial Pilot License). Tak wiec jak na razie mam do poknonania kilka książek. Myśle, że nie powinno mi to zająć więcej niż tydzień do 10 dni. Nie chciałbym poświęcać więcej czasu na to.

Tak w sumie zakończył się mój drugi dzień w Stanach.

KOlejnego dnia, czyli dzisiaj załatwiałem wszystkie sprawy. Kupiłem lapka, założyłem konto bankowe (Bank of America)w którym dostałem od ręki kartę debetową :p Poćwiczyłem i zabrałem się za załatwianie reszty rzeczy. Ogólnie dzień spox, choć mało produktywny. Gaf pomaga mi na maxa i nie wiem jak mu się odwdzięczę, ale na prawdę mega mega mi pomaga. Jeśli będę dla niego pracował to będzie to dla mnie przyjemność. Wystarczy uczyć się od niego jak robić biznes i jak tylko bede miał zieloną kartę, mogę robić biznes... zajebiście.

Ok, jutro uploaduje filmy na videobloga, którego chyba będę umieszczał tutaj. A dzisiaj zamieszczę kilka fotek :P








Greenland :-)


































spojrzenie z mojego okna.





















a to mój domek w którym zostaję :-)

ja mieszkam po środku na górze. W tym samym domku chyba są jeszcze 4 mieszkania.