sobota, 5 czerwca 2010

BeechCraft Duchess 76



Dzisiaj się udało!

Przyjechałem na 9 rano do szkoły, aby przygotować się do lotu. Pogoda była na pograniczu tego co mieliśmy robić. Naszym planem było ogólne zapoznanie się z samolotem BeechCraft Duchess 76, na którym miałem lecieć. Jest to dwusilnikowy samolot z przeciwnie obracającymi się śmigłami o średnicy 76" z mocą 180KM w każdym silniku. Piszę to dlatego, bo poprzedniego dnia miałem dokładny obchód tego samolotu i jako instruktor wiem, że muszę wiedzieć prawie wszystko na temat tego samolotu. Zaczynając od marki śmigieł i ich średnicy poprzez ciśnienie w oponach kończąc na wymiarach samego samolotu. Wiedza, bardzo fajna i z chęcią się tego wszystko nauczę.

W powietrzu było ok 77F czyli jakieś 25C, a była dopiero godzina 9 rano. było też dosyć wilgotno, więc moja koszulka wiedziała, że będzie służyła za ręcznik...Obchód przed lotem zajął mi ok 20 minut, bo chciałem wszystko dokładnie sprawdzić, przypomnieć sobie wszystkie sprawy związane z techniką, wymiarami i takie tam. Najbardziej wkurzające w obchodzie jest to, że sprawdzenie paliwa jest słabo wymyślone, bo naciska się na śrubkę i paliwo powinno wpadać do naczynia jakie trzymam w ręku, natomiat tutaj ono ochoczo rozpryskuje się na wszystkie strony zalewając cały nadgarstek przy okazji. Oczywiście ponad połowa wpada do naczynia, ale fakt jest taki, że ręka po dwóch takich zabiegach wygląda jakby postarzała się o 100 lat, bo paliwo nie jest balsamem nawilżającym...Muszę coś wymyślić, bo uschnę do czasu skończenia kursu....

Oczywiście po tak długiej przerwie zawsze zastanawiam się jak będzie wyglądało moje latanie, komunikacja i ogóle poczucie w samolocie. Na szczęście komunikacja z wieża jest na prawdę łatwa, nie sprawia problemu. W sumie to różnica między klasą powietrzną E, w której latałem w Kansas różni się tylko tym, że tutaj odpowiadają na to co mówię. W Kansas i tak mówiłem gdzie jestem i co robię, ale nikt mi nie odpowiadał, tutaj jestem po prostu zabezpieczony przed przypadkową kolizją z jakimś innym użytkownikiem tej przestrzeni.

Latanie samolotem jest dość łatwe jak ma się na wszystko czas. Na początku check-lista pozwala wszystko uporządkować i poustawiać tak aby być gotowym do startu. Jeśli kciukiem śledzi się każdy punkt listy to trudno coś pominąć, można się pomylić, ale nie zgubić, tak więc to jest to co zawsze powinno zrobione przed startem...check-lista!

Gdy byłem gotowy, wykołowaliśmy w małym pośpiechu na pas i wystartowaliśmy bez zatrzymania, bo za niedaleko za nami na "Base" był już jakiś dwuslinikowy Piper. (dla tych którzy nie wiedząc to to Base, to jest ten przedostatni kawałek kręgu nad lotniskowego, czyli Traffic Pattern). Ten obrazek trochę dziwnie jest narysowany, ale ważne jest to, że samolot narysowany na nim leci do "góry" czy można powiedzieć, że już oderwał się od pasa a zaczynał swój rozbieg na początku pasa 24....)

Polecieliśmy Westbound, aby poćwiczyć sobie wszystkie przeciągnięcia (stalls), slow flights, głębokie zakręty (steep turns). Zazwyczaj było tak, że Ken musiał powiedzieć mi raz jak to zrobić, bo już nie pamiętałem, ale za drugim razem szło mi o wiele lepiej. Moim problemem w samolocie było to, że nie pamiętałem tego wszystkiego. Dlatego mam teraz dwa dni na zapamiętanie wszystkich ustawień i konfiguracji, bo w końcu o to się rozchodzi w takim czymś. Sama koordynacja nie jest dla mnie problemem w lataniu, samo kontrolowanie samolotu. Ja po prostu za dużo czasu poświęcam na zastanowienie się czy teraz powiniem wrzucić mniej gazu (Manifold Pressure) czy może trochę więcej i podwozie wyrzucić, czy jeszcze coś innego. Wiem, że jak to się stanie dla mnie automatyczne to nie będzie większego problemu, bo jednocześnie z tym zacznę jeszcze bardziej panować nad samym samolotem i będę mógł tłumaczyć to Kenowi... Takie mam zadanie, nie dość że wykonać to, to jeszcze muszę go nauczyć, a on ma za zadanie grać najgłupszego ucznia jakiego przyszło mu spotkać w życiu, abym potrafił wytłumaczyć nawet najgłupszemu tłukowi który ma za dużo pieniędzy i nie dać się zabić przy tym wszystkim. Takie ogólnie trzeba mieć do tego podejście, czyli ten któego szkolę chce mnie po prostu zabić. Nigdy nie ufaj uczniowi! On po prostu czyha na Twoje cenne życie i nie obchodzi go, że zabije też siebie....oni chcą zabić przede wszystkim MNIE. :D

Taką postawę trzeba przyjąć i to zaoszczędzi wielu stresujących sytuacji, ale muszę do tego czasu opanować umiejętność czytania zachowań studentów. Wiedzieć, czy oni teraz mnie zabiją czy dopiero za chwilkę, trzeba być na to przygotowanym. Wiem, że Ken jest mega dobrym istruktorem. Na razie miałem z nim ok 3h lotu, więc nie chcę mówić czy jest super dobyr czy nie, czy potrafi przekazywać wiedzę, bo zobaczymy jak będzie reagował na niektóre moje błędy. Wiem, że Herb (instruktor z Kansas) nie był zbyt cierpliwy i pomimo, że nauczył mnie wiele, to i tak uważam, że jest dobrym lotnikiem, ale niezbyt dobrym instruktorem....Plusem kansas jest też to, że tam jest taniej.... no ale jednocześnie muszę przyznać, że tam można się zanudzic na śmierć. Nie ma tam nic, a wczoraj leciałem w pobliżu gór, pod sobą miałem lasy, jeziora a 45 minut na wschód miałem morze :) tak więc dość przyjemnie nawet popatrzeć na to z góry w odróżnieniu od pól kukurydzy u kukurydzy w Kasnas.

Dzisiaj się uczę. Mam ok 7 książek, które przydałoby się poznać w całości. Na szczęście jest to uzupełnienie wiedzy, więc nie muszę się martwić, że wszystko to jest dla mnie nowość. Muszę wyciągnąć tylko to czego nie znam.

pzdr :)

4 komentarze:

  1. aha... miałem tego dnia dwa loty, ogólnie podobne do siebie, jedyna różnica była taka, że później było cieplej ale mniej wilgotno. Nie zmienia to faktu, że czaszka pracowała mi tak mocno, że podczas lotu czułem jak krople potu spływają mi po twarzy za koszulkę. Autentycznie miałem CAŁĄ koszulkę mokrą. To właśnie dzieje się jak trzeba myśleć....dlatego staram się nie robić tego często :) :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć,
    Jezżli można, ciekawi mnie jak Ci sie udało zalapać pracę jako instruktor, nie bedąc instruktorem w kraju gdzie instruktorów jest w piguły:)?
    Rozumiem, ze zanim zaczniesz szkolic to musisz pozdawac egzaminki itd. Z własnego doswiadczenia jeżeli mogę coś doradzić to od razu jak czytasz te tomy książek zacznij robić "Lesson plans" bo bez tego ani rusz, a jest to najbardziej czasochłonne zajęcie.
    Pozdrawiam i czekam na dalsze wpisy.
    -Tomek

    OdpowiedzUsuń
  3. można :)
    2 lata temu byłem w Kansas zrobić swoją licencję CPL, tam przez tydzień albo 2 mieszkał z nami Ghafoor. Kumpel który chciał założyć właśny biznes. Niedawno zadzwonił do mnie i zapytał czy chcę dla niego pracować, bo zakłada szkołę, w której instruktorzy są z różnych stron świata i mogą ściągnąć swoich ziomków na szkolenie (dodatkowym atutem jest angielsko-polskie środowisko).

    Hmmm.... lesson plan. Zacznę to pewnie niedługo ogarniać. Skoro mówisz, że to takie czasochłonne.

    A ty gdzie instruktorzysz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Northwest, czyli okolice Seattle:) Dokładnie po przeciwnej stronie od Ciebie:)
    Pozdrawiam
    -Tomek

    OdpowiedzUsuń