wtorek, 22 czerwca 2010

Pierwsze nauczanie

Dzisiaj taaaaak mi się nie chciało nigdzie lecieć, nie chciało mi się wstać z łóżka, nic mi się nie chciało!!! Nawet Rosina zaspała, więc pewnie coś z ciśnieniem :-/. Nie ma jednak przebacz, latać trzeba będzie nawet w gorszym samopoczuciu, poza tym obiecałem koleżance że przelecę ją samolotem :p Tak więc miałem podwójne zobowiązanie.

Dojechaliśmy na lotnisko, pogoda była dość ładna, kilka chmurek na horyzoncie. Sprawdziłem pogodę (METAR, TAF) dla swojego lotniska i okolicznych. KASH (Nashua) było ok, KBOS (Boston) też ok, KMHT (manchester) miało kilka chmurek na wysokości 3000ft, ale zakładając, że na całej reszcie nic nie ma to może będzie to zwykłe przekłamanie automatycznej stacji obserwacyjnej. Zdarza się coś takiego, jak w momencie badania wysokości chmur nad automatyczną stacją przelatuje jakaś samotna chmurka i daje niewymierne wskazania. Dlatego właśnie dzwoni się na 1-800-WX-BRIEF... tam miła Pani albo Pan interpretują i odczytują wszystkie dane jakie sam mogę odczytać, ale generalnie są po to aby się upewnić, że gdzieś nie popełniłem jakiegoś błędu. Oni powiedzieli, że wszędzie czysto poniżej 12.000ft, więc droga wolna na VFR na zachód od lotniska.

Chloe dostała instrukcje, że to nie będzie miły lot, że nie jest to rodzaj latania jaki doświadczy kiedykolwiek nie szkoląc się, albo nie będąc w prawdziwej sytuacji awaryjnej. Powiedziałem jej kilka razy wcześniej i dzisiaj, że to będzie jak roller-caster, tylko wysokości będą większe :) Na wszystko odpowiadała z entuzjazmem i cieszyła się, więc dałem jej worek na wypadek gdyby musiała zwymiotować, lepiej do specjalnego worka niż na mnie, albo siedzenie :)

Miałem od razu okazję potraktować ją jako kogoś kto nie ma zielonego pojęcia o lataniu (bo nie miała) i wytłumaczyć kilka podstawowych spraw. Generalnie ćwiczenie się w instruowaniu :) Czułem się trochę inaczej niż na samodzielnych lotach z instruktorem, bo wiedziałem, że ktoś jeszcze ocenia to co robię....choć bez wiedzy co powinna oceniać, ale jednak....Najpierw podałem wszystkie instrukcje w jaki sposób ma się zachować jak będzie potrzeba awaryjnie się ulotnić z samolotu, jak odpiąć pasy, gdzie są wyjścia awaryjne i takie tam.

Wzbiliśmy się w powietrze i nie zdążyliśmy dolecieć do wysokości 3000ft i wiedziałem, że  ktoś nawalił... Wysokość do jakiej zamierzałem się wzbijać to 5500ft, ale było z daleka widać, że chmury postanowiły znaleźć się właśnie na tej wysokości, albo odrobinę niżej...Musieliśmy znaleźć przerwę między nimi i wzlecieć ponad nie, na wysokość ok 6500ft. Wystarczyło, że utrzymujemy widoczność ziemi aby pozostać w VFR i aby wszystko było całkowicie legalnie.

Na tej wysokości zacząłem wszystkie swoje manewry, sam czułem, że szło mi wyjątkowo dobrze, tłumaczyłem wszystko jak robić, step by step. Manewry były takie same jak zawsze, ale najtrudniejsze tutaj jest to, że muszę wyprzedzać to co będę robił i ubierać to w dobre słowa, tak aby student zrozumiał i było to dość łatwe do ogarnięcia. Wbrew pozorom trudniej jest powiedzieć coś mega prosto i łatwo gdy się ma dużą wiedzę niż mi się wydawało. Po kilku podstawowych manewrach przyszła kolej na emergency descent... upewniłem się, że pasażerka jeszcze jest ciepła i żyje i po jej potwierdzeniu polecieliśmy w dół z prędkością 140kt (260km/h), wypuszczonym podwoziem, throttles to idle, pitch angle 60 stopni....:) piękny widok, super uczucie G-factor mniejszego niż 1 i ciągłe pracowanie nad przełykaniem śliny aby nie rozsadziło ucha :p... fajnie fajnie fajnie. to jest właśnie emergency descent :)

Gdy wracaliśmy do naszego lotniska, Ken (mój instruktor) powiedział, że on teraz będzie leciał, a ja mam go nauczyć jak lata się w kręgu nad lotniskowym :) WOW. Słowo jakim mogę to określić to OVERWHELMING!!! Ken grał głupiego, ale nie najgłupszego ucznia, robił wiele rzeczy jakich nie spodziewa się człowiek. Słucha dokłądnie tego co mówie, czyli jeśli ja zpomnę o carburetor heat to go nie włączy, więc moja uwaga musiała być podzielona na pilowanie tego czy nie leci za wysoko/nisko, jakie ma ustawienia samolotu, tłumaczenie mu jakie ustawienia powinny być, rozmowa z wieża, i jeszcze raz pilnowanie że wszystko jest w odpowiedniej kolejności.... Dużo tego. W pewnym momencie sam sobie wbiłem nóż w plecy, bo gdy wszystko było ok, ale nas tylko raz bujnęło na prostej (Final) powiedziałem: "pamiętaj aby używać rudder i ailerons" no więc on zaczął na pół mili od lotniska bujać całym samolotem....moja rekacja była spóźniona o jakieś 2 sec, gdzie chciałem jeszcze naprawić sytuację i powiedzieć aby nie tak mocno ich używał, ale decyzja jaką podjąłem było Go-Around. Najgorsze, właśnie w tym szkoleniu jest to, że ja wiem, że Ken wie więcej niż ja, więc powiedziałem "you should go around", na co on" "what?" 0_o....GO_AROUND!!! Tego ode mnie oczekiwał! Krzyknięcia i podjęcia decyzji bez wahania, nawet jeśli trzeba przejęcie sterów.

Następny krąg wyszedł mi za pomocą rąk Kena całkiem dobrze, jedynie po lądowaniu założyłem, że on wie jak używać hamulców.......:D
Dokołowalibyśmy do końca pasa gdyby nie to, że zwrócił mi na to uwagę i w miarę zaczęliśmy hamować...

Nie spodziwałem się takiego wypasionego przeżycia, jest tego dużo, ale instruktarz wnosi lotnictwo na zupełnie inny poziom, to jest niesamowite uczucie! Jest ciężko- myśli się za trzech (ucznia, siebie i ucznia), ale jest zajebiście! Wrażenie jest potężne, jest super extra i nie da się tego do niczego porównać.

Chloe powiedziała, że nie spodziewała się czegoś takiego, że bała się wysokości i wiedziała, że nie ma sie czego złapać na wypadek.......no właśnie na wypadek czego? Przyzwyczaiła się dopiero po 40 minutach lotu :p ale powiedziała, że nigdy czegoś takiego nie doświadczyła i było zajebiście (wicked cool). Mnie to nic nie kosztowało, więc cieszyłem się, że swoim zwykłym dniem nauki mogę dodać komuś adrenaliny...


NIedługo zrobię spin check-ride, x-control stalls i będę gotowy na wyprawę do Portland :) Sam w Twin Engine aircraft lecąc na swój examin :) :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz