sobota, 28 maja 2011

Ibiza - spotkania

Spacerując po Ibizie wiele razy można natknąć się na te same osoby, czuję się tutaj zupełnie jak w małym miasteczku gdzie wszystkich zaczynam poznawać i zawierać znajomości. W sumie to San Antonio nie jest dużym miastem. Powiedziałbym, że jest porównywalne do jakiegoś podwarszawskiego miasteczka gdzie może osoba z jednego końca miasta nie kojarzy osoby z drugiego końca, ale jednocześnie jest tak, że jeśli ktoś przebywa w centrum to natychmiastowo wychwytuje się daną gębę i prędzej czy później zaznajamia się z nimi.

Nie wiem ile osób już tutaj poznałem, ale moim zdaniem jest tego pewnie z 20. Niektórych kojarzę bardziej niektórych nie.

Wczoraj poznaliśmy dwójkę Polaków. To jest fajne, że wystarczy, że ktoś mówi w ojczystym języku i wychwytuje się to od razu i nawiązuje nić porozumienia. Niestety wczorajsze osoby które poznaliśmy w połowie były zwolennikami tego co na obrazku obok zamiast cukierków. Dziewczyna (choć dla mnie niezauważalnie) zachowywała się wciąż jakby wszystko było najlepsze na świecie. Chodziła po chodniki wymachując palcami w górę i w dół jakby wskazywała co jest na niebie. Dość śmiesznie... Ja rozumiem spróbować sobie jak to działa, wziąć sobie raz na rok albo coś, ale aby walić to tak jak powyższa przedstawicielka narodu polskiego płci żeńskiej?! Kupiła sobie ponoć kilka lat temu 40 tabsów bo wtedy wychodziła jej tabletka po 3 euro :/ LOL. No to ładniusio :p No ale w końcu to Ibiza. Tutaj każdy ćpa.

Ja za to od 3 dni codziennie ćwiczę, biegam na czczo i zdrowo się odżywiam. Dobrze mi to robi, bo dzięki temu mało śpię, bo mój organizm nie jest tak wykończony np kiełbasą smażoną codziennie na śniadanie i obiad. Mam nadzieję zostawic na Ibizie tłuszcz i przybyć do Polandu już z pewną dozą szczupłości :) 

Mamy też małe problemy z Pawłem... Nie dogadujemy się aż tak jakbyśmy wszyscy tego chcieli. Wynika to z wielu czynników. Czasami łapie mnie moralniak, że np wychodzę z chłopakami oddzielnie, ale nie potrafię się przystosować do sposobu bycia Pawła. Nie wiem co zrobić. Mam dwa walczące ze sobą fronty w głowie. 
1) wyjechaliśmy przecież razem więc powinniśmy trzymać się razem
2) pomimo, że wyjechaliśmy razem nie musimy trzymać się za rączkę i nie skazywaliśmy się na życie ze sobą. 

Jeśli przecież komuś nie pasuje towarzystwo jednej z osób to nie musi spędzać z nią czasu. Denerwuje mnie kilka rzeczy (może więcej niż kilka) w jego sposobu bycia. Nie mówię, że jest to coś mega złego. To po prostu mi nie pasuje i w sumie nie mam ciśnienia aby on to zmieniał, ale mi to po prostu nie pasuje. Macie jakieś rady? 

Ibiza praca


Długo nie pisałem, bo w sumie nie było o czym. Szukanie pracy tutaj jest dość czasochłonne. Nie jest może trudne, bo ciężko nazwać chodzenie z miejsca do miejsca trudnym, szczególnie, że spaceruje się plażą, albo deptakiem obok plaży w pełnym słońcu.

Miałem jedną ofertę pracy jak PR (jest kilka rodzajów PRa, ten to był akurat najgorszy jaki mógł być, bo naganianie ludzi na piwo i shota czegoś co przypomina tylko objętością mocny alkohol). Tak więc gdy nadszedł ten piękny dzień, aby pójść do tej pracy, poczułem jedną wielką niechęć do tej pracy. Wyobrażałem sobie siebie krzyczącego do ludzi, że tutaj będzie najlepsze picie i najlepsza impreza, wiedząc, że wszędzie jest taka sama. Na porażka do kwadratu. Więc zdecydowałem, że oddam tą miejscówkę Radkowi, bo on bardzo potrzebował kasy. Niestety na miejscu okazało się, że mają zbyt dużo ludzi na próbę i mogę przyjść za kilka dni. :) Odetchnąłem, bo nie musiałem pracować tego dnia i jednocześnie miałem nadal możliwość złapania pracy w tym miejscu.

Kilka dni później poszliśmy na plażę rzucać sobie butlami :) oczywiście Mr Mijagi cisnąć jak wściekły, a ja podpatrywałem co fajniejsze i prostsze układy. Pod koniec naszego rzucania podszedł koleś który zainteresował się tym i po chwili rozmowy zaproponował nam pracę jako PR. Tym razem jest to dobry PR, bo sprzedajemy (nielegalnie) wejściówki do największych klubów na Ibizie. Całkiem dobra opcja. Normalnie np. w niedzielę jest otwarcie Space Club na imprezę którą trzeba wywalić 65 euro jak kupi się wcześniej bilet, a 70 w klubie w dniu imprezy. My sprzedajemy za 80 euro wejściówkę z pre party w jednym z klubów w San Antonio z darmowym drinem i dwoma shotami, później przejazd podstawionym busem na Playa D'en Bossa, tam impreza w klubie z open barem przez 2h i później wjazd do Space. Tak więc dobra oferta.

Dzisiaj zaczęliśmy to próbować sprzedawać. Nie idzie nam super extra, bo na obecną chwilę jest tutaj 50/50 pracowników/turystów. Ciężko idzie, ale staramy się cisnąć na maxa. Będę przynajmniej ładnie opalony, bo staram się chodzić bez koszulki :) Po drodze, gdy szukałem kogoś do kupna wjazdu do Space, wszedłem do BayBar'u, który leży na plaży :D W niedzielę mam dzień próbny na godzinę. Mam nadzieję, że się spiszę, że mnie przyjmą. Pocisnę jutro Daniela aby pokazał mi kilka fajnych opcji z cocktailami, abym miałem duże przygotowanie, bo warto dostać tą pracę. Wtedy miałbym dwie.

W poniedziałek też jadę z Tristanem, Benem i ich koleżankami na wycieczkę, w jakieś mistyczne miejsce, tam zjemy sobie jakiś lunch i mamy zamiar skakać z klifów do wody :D No już wyobrażam sobie jak to będzie skoczyć ze skały wprost do błękitnej wody. No kurza twarz, to jedno z moich marzeń, aby skoczyć z takiej skały. To musi być uczucie :) Fotki będą pierwszej klasy. !! No i samo towarzystwo Tristana i Bena jest ciekawe. :)

Dzisiejszy dzień można zaliczyć do udanych. Zaraz jeszcze raz wybijam z Radkiem na sprzedawanie ticketów. Może nam się bardziej poszczęści. W sumie to ten weekend ma być najbardziej ruchliwym przez jakiś czas, bo otwiera się kila klubów. Ponoć bilet lotniczy na ten weekend kosztuje 400 euro...więc można się domyśleć jaki będzie natłok ludzi. Obok są fotki widoku z naszego tarasu o zachodzie słońca, a druga fotka, to poranne wskazanie temperatury na głównej ulicy w San Antonio. Ciekawe jest to, że tutaj ludzie żyją zupełnie innym trybem. Każdy się zatrzymuje aby przepuścić człowieka, każdy jest uprzejmy i każdy chce pomóc. Generalnie każdy kto tutaj przyjeżdża przejmuje chyba ducha wyspy i robi tak samo. Szczególnie, że tutaj nikt się nie spieszy bo są na wakacjach :) Ja natomiast robię na autochtona i spokojnie mogę powiedzieć, że chyba tak jeszcze nigdy w życiu nie byłem opalony, a to dopiero początek wyprawy. Przede mną jeszcze ok 4 miesięcy :p Będę opalony na brąz przez duże Z.




Btw. Praca PR'a taka jaką my wykonujemy jest nielegalna i jak nas policja złapie możemy zapłacić 500 euro kary. Za 3 takie złapania grozi nam deportacja do Polski :p tak więc trzeba uważać :p :p ale to przecież Ibiza. Kto by się przejmował takimi niegroźnymi rzeczami jak sprzedawanie biletów. :) :)


btw. 2: jak coś jest napisane kursywą, to jest to wypowiedź któregoś z chłopaków, bo chcą od czasu do czasu dołączyć się do pisania bloga. :)

niedziela, 15 maja 2011

Ibiza: realia

No właśnie, już jesteśmy tutaj 4 dni, niby dużo niby mało. Udało nam się kilka rzeczy pozałatwiać, ale i tak wciąż mam takie głupie uczucie, że coś jeszcze mi wisi nad głową.

Została nam praca do znalezienia. Chodziliśmy po klubach, ale na obecną chwilę wszędzie jest full, nie potrzebują nikogo. Jest to spowodowane mega początkiem sezonu. Ludzie jeszcze się nie pozjeżdżali na wyspę więc nie szukają nikogo do pracy. Nie mają takiej potrzeby (przynajmniej tak sobie to tłumaczę :D)

Uspakajające jest oczywiście to, że wszyscy powtarzają mi w koło (autochtoni), że sezon ma się dopiero zacząć, nie ma co się spinać a pracę na bank znajdę. No ale ja już tak mam, że jak nie mam dopływu takiej kasy, że mi starcza na dostatnie życie, a w przypadku wyjazdu zarobkowego - odkładania kasy, to się źle czuję i nie potrafię przestać o tym myśleć.

W piątek poszliśmy rozejrzeć się po okolicy, zobaczyć jak to wygląda z klubami, ile jest ludzi i ogólnie co czym się je. Poszliśmy na niedaleki West End. Wyobraźcie sobie, że jest to miejsce gdzie macie tak samo malutkie alejki jak na przykład w Madrycie, a jednocześnie są zawalone ludźmi całkiem mocno. Pachnie wszędzie dość ładnie, wszyscy są uśmiechnięci...jeden problem polega na tym, że w większości są to naganiacze...To ludzie pracujący dla klubów jako PR's (tak się to tutaj nazywa). Naganiają ludzi do klubów. Niektórzy lepiej niektórzy gorzej. Proponują mega super oferty które już nigdy więcej się nie powtórzą, a teraz ja mam szansę z niej skorzystać. Jeden gości tak zaprawiał, że przekonał nas do wejścia do klubu. Zaoferował nam za 10E trzy piwa i 3 shoty. No niestety shoty były mega kiepawe, bo na moje kubki smakowe był to po prostu sok jabłkowy ze splashem vódki. Piwa oczywiście małe :p no ale wiem juz jak to działa na własnym przykładzie.


 

My barmani z Polski lubujemy się w treningach, a w związku z tym, ze jak wspominałem jesteśmy barmanami, dodatkowo z Polski, rzucamy butelkami jednocześnie trenując dyspcyplinę barmańską popularnie nazywaną Flair. Posiadanie jako rodaka 5 krotnego mistrza świata w tej dziedzinie do czegoś zobowiązuje. Dlatego też korzystając z uroków Ibizy, to znaczy słońca, plaży i uroków pięknych "widzek: gdziekolwiek nie jesteśmy, mamy ze sobą butelki i shakery żeby nie wypadać z formy. Dlatego też dzisiaj ćwiczyliśmy radośnie na plaży w San Antonio. Podczas naszego treningu zawitał do nas pewien Anglik, choć bardziej uważni dostrzegą w nim Piccachu. Osobnik ten zaatakował z nienacka i nalegał, ażebym pokazał mu jakieś sztuczki, początkowo nie wiedziałem czy robi sobie przysłowiowe jaja, czy na prawdę chce się czegoś nauczyć. Finalnie pokazaliśmy mu kilka numerów, szło mu całkiem nieźle ale jego koledzy, (również pokemony) zaczęli się oddalać, tym samym wzywając go do pokebolla, oddalił się przerywając naukę. Dla potwierdzenia mych słów zamieszczamy zdjęcia owego osobnika. 



Przez ostatnie dwa dni mieliśmy wypożyczony samochód. Dość wygodna sprawa w przewożeniu bagażu, ale zupełnie nieprzydatna do jazdy po mieście. Większość uliczek tutaj to jednokierunkowe małe alejki, w każdą trzeba się wepchnąć idealne. Jedzie się ok 30km/h, jednak jest coś fajnego w tym, że po pewnym czasie poczułem się dość pewnie w mieście, wiedziałem jak gdzie dojechać i pozostawiło to miły smaczek po sobie. Wiem, że będę chciał jeszcze wypożyczyć skutasa, ale to już jak będę zarabiał kasiorkę, więc spokojnie. W sumie to może trzeba będzie dojeżdżać do Amnesi albo Pacha poza miastem :) ale byłbym zadowolony :) Trzeba jakoś jutro tam polecieć i zostawić swoją cv'kę :)

Dzisiaj pogoda jest średnia, pada deszcz i nie ma co robić, więc pewnie się pouczę czegoś sensownego a wieczorem idziemy na jakiś obiadek do klubu który znajduje się tuż obok klubu który od kilku lat chicałem odwiedzić...nazywa sie Cafe Del Mar!!! Moim zdaniem jeden z fajniejszych klubów pod względem klimatu :) W środku jest przepiękny, nie wiem tylko jak tam się pracuje i czy dostaje się jakieś fajne tipy, ale jak będzie można tam pracować to na bank będę. To dopiero będzie opcja: dobrych  kilka lat temu dostałem płytę Cafe Del Mar, spodobała mi się nieziemsko, zapytałem skąd jest ta płyta, kumpel opowiedział mi o takim klubie na Ibizie który nazywa się właśnie tak, po czym mam szansę w nim pracować, kwestia determinacji :)

Ibiza pierwszy dzień


Kilka pierwszych dni.

Decyzja aby pojechać na Ibizę zapadła! Po drodze mieliśmy kilka dziwnych akcji...

Pierwsza zaczęła się o 5 rano na lotnisku w Warszawie. Daniel aka Mijagi oznajmił nam, że nie wiedział, że trzeba się zarejestrować online dla Ryanaira...LOL, tak więc szybko komóra w rękę i rejestracja odbyła się jeszcze na lotnisku, kilka minut przed zamknięciem możliwej rezerwacji. Było obsranie dupy, ale się udało. Problem był tylko aby wafel nie zapłacił 40 eurosów za wydrukowanie tego przez naziemną stuardessę :/ Spięcie dupska było oporowe. Mieliśmy wg planu tylko dwie godziny na przesiadkę w Holandii, a podczas lotu kapitan miło i rzeczowo oznajmił nam, że na lotnisku docelowym jest mgła która ogranicza widoczność do 75m a do lądowania potrzebne jest 1500m.... tak więc poczekamy chwilkę w powietrzu, a jak nie poprawi się pogoda to polecimy na lotnisko zapasowe w Niemczech....O_o. Generalnie już byliśmy podwójnie zesrani. Bo nie dość że jest ryzyko zapłacenia za wydrukowanie biletu 40E to jeszcze trzeba było liczyć się z tym, że nie uda nam się do niego wsiąść...
Piwko na pokładzie samolotu chyba dobrze wpłynęło na los i udało nam się wylądować i jeszcze mieliśmy chwilkę czasu na szukanie drukarki...Porażka. Generalnie wszystko było zepsute i nikt się nie dał przekupić nawet za kawę aby druknąć ten bilet który mieliśmy już na mailach.
Sama Ibiza jest naprawdę wypasiona. Woda otacza wszystko, wiaterek dmucha, jest ciepło, czysto i słońce śmieci non stop. Nawet w nocy czuć słońce.
Największe problemy jak na razie są z tym numerem NIE, ale jak zauważyłem jest to tylko iluzoryczne, wystarczyło stanąć w kolejce i dostać kwitek, że trzeba przyjść za miesiąc po odbiór dokumentów a szukając pracy mówi się, że wszystko jest w toku. No generalnie ważna sprawa jest aby założyć też konto bankowe. To jest dziwne, ale aby mieć pracę muszę mieć konto bankowe, aby mieć konto bankowe, muszę mieć NIE, aby mieć nie muszę czekać miesiąc, więc poprzez prostą implikację, pracę będę miał za miesiąc...LOL hahaha. No generalnie zastanawiam się jak to jest, że rozkminiamy każdą kurwa ewentualność czy się zesrać czy nie, czy założyć w czerwonym banku, czy w niebieskim, no KURWA. Nie zastanawiać się tylko działać, jak na razie więcej czasu tracimy na rozkminianiu co, kiedy i jak zamiast to robić. Może to jest moja akcja, ale ja wolę działać.


Wczoraj w końcu znaleźliśmy jakieś miejsce do zatrzymania się. Generalnie całkiem spoko mieszkanie. PONOĆ taniej się już nie da. Będziemy płacić 1200 euro za mieszkanie za miesiąc, na cztery osoby. Jest więc całkiem spoko, bo wychodzi 10 euro za dzień na osobę. 

Generalnie San Antonio to miasto które już teraz żyje pełną gębą. Ludzie się tam bawią od 21 do 6 rano. Tak mi powiedział jakiś Irlandczyk, którego spotkaliśmy pod pubem w którym szukaliśmy wszystkich danych hoteli.

wtorek, 22 marca 2011

Polityka

Już jakiś czas siedzę w PeLenie czyli naszej kochanej Polsce.


Dzisiaj zobaczyłem niezły filmik z okazji zbliżających się wyborów parlamentarnych. Jarek Kaczyński miał przyjemność zrobić zakupy w sklepiku osiedlowym aby udowodnić obecnemu rządowi, że jest nieefektywny i ceny skoczyły dwukrotnie od czasu objęcia rządu przez Tuska.

Kurcze, nie znam się na polityce. Może i ma racje, może i nie ma. w sumie to jakoś tego nie śledziłem, ale gdy patrzę na tego człowieka, który pyta się o wszystko: "chleb krojony czy zwykły?", "co jeszcze mam kupić?" czyli jego akcja atakująca (jak zwykle atakująca) przeciwnika, nawet nie jest dobrze przeprowadzona. Oglądając ten poruszający filmik, miałem poczucie, że to stary dziadzio, który nie wie za bardzo co ma kupić/zrobić. Za niego podejmują decyzje ludzie z obstawy (medialnej i fizycznej). Na początku tego miłego filmu słychać nawoływania każdego z dziennikarzy w którą stronę ma iść JK.

Na prawdę coś pięknego. Aż mi się śmiać chciało. Ja nie chcę aby moim krajem w jakimkolwiek stopniu kierował człowiek który jest bardziej nieudolny niż mój już nieżyjący dziadek.

Szkoda człowieka na takie stanowisko. Przecież on powinien zacząć od kursu asertywności i może delikatny kurs survivalu u Pałkiewicza...

Nie mówię oczywiście, że Polską ma rządzić macho, ale odrobina zdecydowania przydałaby się temu człowieczkowi.
KaczyRamb


Śmieszną odmianą tego wszystkiego co powyżej jest film o polskiej Angelinie Jolie, czyli sesja zdjęciowa do CKM Agnieszki Orzechowskiej. http://facet.onet.pl/kobiety/pikantna-sesja-polskiej-angeliny-jolie,1,4213432,artykul.html

Zastanawiam się ile będzie jeszcze Angelin Jolie na naszym rynku. Ani ona podobna do AJ, ani charakterem nie podobna (wyjątkowo głupio wystąpiła w tym filmiku, aż zastanawiam się czy jej kazali tak to powiedzieć), ani cokolwiek innego poza kolorem włosów i tym, że też ma cycki.

Wydaje mi się, że jest to swego rodzaju podobieństwo dwóch. Kaczyński to Rambo, który zwycięży niezwyciężalne i zagwarantuje nam więcej Smoleńska i rozmowy o Smoleńsku i Smoleńsk, Smoleńsk, Smoleńsk

A ta gwiazdeczka to Angelina Jolie, która niedługo będzie grała w najbardziej kasiastych filmach świata. (jeśli nie zniknie na zawsze po tej sesji w CKM...)

O

czwartek, 8 lipca 2010

Been a while

Lately I was deliberately not writing a word. I was focused on my CFI license. I have finished my flying part of training and was almost ready to receive a sign-up from Ken. The very last thing left was progress-check-ride with Chris. In my imagination this guy was like a gate-keeper to my license :) If I can pass his requirement I can pass everything. It was pretty slow to set all appointments due to his full time job not related to aviation. It took us 4 days to meet just for theoretical quizzing...I was prepared quite good, but he'd found some gaps in my knowledge (which I appreciate) and had a chance to revise all the part 61. It wasn't like totally blank page in my memory but it was not enough to pass in front of FAA inspector... So he gave me some clues how to study, what to study and so on. Actually on the next day I knew everything I had to know, than we had the FLIGHT!

I knew that my flying is good, but didn't know how it will go with instructing part of flying which is the hardest one... As I mentioned it few post earlier it's quite tough to talk myself through maneuvers and making them perfect. Aviation is all about having a lot of RAM memory. Each step is really easy and it's not a big deal to do it, but when you have to pay attention to altitude, attitude, speed, check-list, talking with tower, correction for the wind, and explanation how flaps affect your aerodynamic flow makes it harder than just flying straight and forward.

So I made my first mistake on the engine failure...ahhh I was few seconds too late and not in charge enough to please Chris. Instead taking correct course of action I was contemplating what's going on with the airplane...That was my first major mistake, which in a matter of fact destroyed my confidence...Before that I was doing good. My flying/explaining ratio was on the high level, and after engine failure I was focusing too much on being scrupulous and not on explaining how to fly and what to do. That messed my remaining chances to "pass" this test. It was pretty bumpy on the approach. I had to use a bit of crab and more power than usual. First approach was going smooth and half mile from the touchdown zone the wind pinned me down so much that form perfect flight path I finished way below I wanted to be. Reaction was simple: Go-Around! Full power, carburetor off, flaps up, while flaps were retracted I gained positive rate of climb so could retract gear. My next approach was much better. I decided not use full flaps. Just second notch was enough, a little extra speed in case of gusting. Landed perfectly, later I had single engine landing. He cut my right engine so I had to pre-plan my traffic pattern. I had to make left loop to gain more space for 20degree bank and not as usual 30degree. I planned it pretty well. Dropped gear in the point where I was sure I'll make the runway (abeam numbers), on base I applied first notch of flaps. On short final second notch of flaps when I was completely sure that I have runway short. Landing was nice, not the best but ok. That was a full stop, taxied using "E" Taxiway and stopped just behind RWY/TWY line to go through "after landing check-list".

As I told you, I was focused too much on being perfect on the controls that there was not enough RAM memory for explaining.

The other day I had another flight with Trevor. It went waaay much better. I'll write about it tomorrow.

btw. Today I just realized that the Flight International Academy where I'm flying is going to be one of the biggest schools in the state! :p pretty fun :) It will be Part 141 accredited which basically means that US war veterans can be trained over here and can be sponsored by government  :) So it will be very busy :) And the same is with the approach to the student. I had Ken as an instructor. He is the best instructor I had. His lesson plans, whole course syllabus, and preparation was awesome. Much better than Herb. He was following good working pattern. Take as example progress check flights with other instructors. It gave me A LOT to fly with Chris. I could find my weak points and make sure they are covered for next flight.

Here's the link to the website: www.flightinternationalacademy.com go and check it out.

cheers fellow pilots :)

p.s. please excuse me my mistakes but this is first post in English but I want to continue it for my own benefit :)

sobota, 26 czerwca 2010

Spin endorsement

Dzisiaj miałem przyjemność polecieć z Nick'iem. Fajny instruktor. Latał dla wojska a teraz jest instruktorem, ma jakieś 35 lat. Wsiedliśmy do Cessny 172 z 1968 roku z tailnumber N35323 :p (jeszcze raz sorry za pisanie niektórych słów tylko po ang, ale jak piszę szybko to nie chce mi się zastanawiać nad nomenklaturą polską... po prostu piszę tak jak obecnie mam w głowie ). Szybkie bref przed lotem na temat tego co to jest korkociąg (spin) jak rozpoznać wszystkie fazy (1. stall 2. incipient phase 3. full developed phase 4. recovery phase) jak reagować na nie. Naszym planem było dosłownie "wymusić" korkociągi na nie korkociągowej cessnie. Ten samolot potrzebuje sporo pomocy do tego aby wejść w korek.Jak siedziałem w samolocie który jest tak mało skomplikowany w porównaniu z Duchess, czułem, że to będzie wspaniała zabawa i przyjemność z lotu. Dokołowaliśmy do Run-up place, tam zrobiliśmy test silnika. Wszystko działa poprawnie, iskrowniki nie odbiegają od normy. Następnie podkołowaliśmy pod pas. Zgłosiłem, że jesteśmy gotowi do startu. Niestety zapomniałem powiedzieć, że odlatujemy Westbound więc wieża zapytała jeszcze mnie o to. Nie wiem dlaczego ale czasami zapominam o tym, albo jak zbliżam się do lotniska, to zapominam powiedzieć z jaką pogodą przylatuję...

Zaczęliśmy kołować, Vr - rotacja, wzbijamy się dość ładnie do góry, chciałem już powiedzieć "positive rate of climb - gear up" ale ten model akurat miał stałe podwozie :p. Wzbijaliśmy się do 5000ft dość długo, gdy dotarliśmy Nick zgłosił do Boston Approach, że jesteśmy w pobliżu i będziemy robić rózne manewry w okolicy przez jakieś 45 minut. Zaczęliśmy od korkociągów




dość fajna zabawa. Lecisz spokojnie do góry ciągnąć wolant na maxa do siebie, i wymuszasz korkociąg poprzez wciśnięcie na maxa rudder pedal. Wtedy lot jest nieskoordynowany, skrzydła są przeciągnięte i następuje "przewalenie" się samolotu na jeden bok (zazwyczaj na lewo ze względu na P-factor od śmigła), wtedy jedno skrzydło które wędruje górą jest "mniej przeciągnięte" niż to na dole i zyskuje odrobinę siły nośnej, przez co wprowadza samolot w rotację. Wszsytko bardzo ładnie wygląda z kabiny, ładnie wiruje i tworzy swoistą spiralę z ziemi :). W sumie nawet nie ma zbyt dużych przeciążeń, bo manewr ten jest dość łagodny na tym samolocie i powolny, bo prędkość nie jest zbyt wielka do momentu recovery. Samolot praktycznie sam wychodzi z korka, wystarczy pogodzić sie z losem i puścić wszystkie stery, ale to jest charakterystyka Cessny 172 i chyba 152, z resztę lepiej postępować wg ścisłego planu. Throttle, rudder, stick, rudder, recovery. Czyli Throttle to idle, full deflection rudder to oposite site of rotation till stopping it, stick forward to break the stall, and gentle recovery by applying the back pressure on the stick. Dość łatwe i można to zapamietać w mgnieniu oka, ale jak wszystko wiruje i przewraca się, glowa pracuje odrobinę inaczej. Trochę wylatuje poprzez emocje zwiazane z korkiem, dlatego właśnie muszę mieć to szkolenie, aby zachować emocje podczas wykonywania przeciągnieć przez studentów. Można nawet pozwolić im wpaść w korek aby zobaczyli jak to jest, ale trzeba mieć nerwy aby nad wszystkim panować.

Później zrobiliśmy leaf stalls. TO nazwa którą stworzył Nick. Jest to power off stall i polega na tym, że podczas przeciągnięcia bez mocy, zamiast dodać max throttle to oddaje tylko wolant, przez co zyskuje odrobinę prędkości, ale zaraz znów podciąga nos bo boi się zniżać za bardzo i znów przeciąga i tak w kółko. Czasami nawet nie trzeba oddawać wolantu od siebie, wystarczy, że będzie skoordynowany lot i samolot zamiast w korek będzie opuszczał nos i po nabraniu prędkości znów szedł do góry.

X-controll stall to też fajna ale w praktyce przylotniskowej niebezpieczna zabawa. Jest to na maxa nie skoordynowany lot (prawy rudder na maxa, wolant skręcony w lewo i nos do góry) wtedy dość szybko przeciągamy samolot który wpada bezpośrednio w koras. Zazwyczaj dzieje się to na zakręcie base to final czyli na wysokości ok 600-700ft od ziemi :-/ więc dość nisko i nikt nie chce wpaść w korek na tej wysokości.

Lot był na prawdę wyborny i miałem mnóstwo zabawy. Dzisiaj jadę na ostatni lot z Kenem. w Poniedziałek mam próbny ustny z jednym z instruktorów których nie widziałem wcześniej, we wtorek próbny lot aby sprawdzić czy wszystko umiem i umawiamy mnie na examin w Portland, Maine. >>>> WOW lekki stres czuję, ale ponoć jak Ken mówi, że możesz polecieć na exam to znaczy, że zdasz go na 98%. Więc cieszę się, a nie wylatałem więcej z nim niż 13 godzin z 20 które powiedział, że pewnie trzeba będzie wylatać, więc zakładam, że jest dobrze. :)

pzdr